„Ross Poldark” Winston Graham

Koniec XVIII wieku, młody Ross wraca po zakończeniu walk w Ameryce do swojej rodzinnej Kornwalii i dowiaduje się, że zmarł jego ojciec, posiadłość jest zaniedbana, a jego ukochaną zaopiekował się już ktoś inny. Ojciec Rossa był młodszym synem, a więc on sam nie jest głównym dziedzicem i nie ma na zbyciu wielkiej fortuny. Stara się wszystko naprawić, otworzyć kopalnię, dbać o ludzi żyjących w swoim majątku, a przy tym zapomnieć o byłej ukochanej.

Nie do końca wiem, dlaczego sięgnęłam po ten tytuł. Liczyłam chyba, że będzie to taka Belgravia, tylko półtora stulecia wcześniej – stosunkowo lekka książka ze zwyczajami i strojami z danej epoki, z pewnym klimatem. Jednak trochę się rozczarowałam. I choć fabuła mogłaby się obronić w formie serialowej, tak bohaterowie i język w książce w moich oczach na taką obronę nie mają szans. Postacie są płaskie, a dialogi między nimi bardzo uproszczone pod względem przyczynowo-skutkowym – tak jak w malarstwie nie do końca opanowany skrót perspektywiczny. Podobnie relacje między nimi – nie było w nich za dużo głębi. Niby pojawiały się silne uczucia, ale miałam wrażenie, jakby były one „na słowo”. A jeśli chodzi o język książki, to nie dość, że był naprawdę nieskomplikowany, a autor postarał się tylko przy opisywaniu gatunków kwiatów, co wprowadzało czytelnika w pewien dysonans poznawczy, to jeszcze w wielu miejscach tłumacz się nie postarał, zostawiając mnóstwo powtórzeń, zamiast użyć na przykład zaimków. Chciałam przeczytać coś łatwego i przyjemnego, jednak nieco przedobrzyłam i zapoznałam się z książką bardzo przeciętną, która nie wzbudziła we mnie właściwie żadnych emocji. Szkoda!