„Jedna księżycowa noc” Caradog Prichard

To opowieść około 10-letniego chłopca o Miasteczku – pewnej nienazwanej przemysłowej miejscowości w Walii – w którym ważną rolę w życiu mieszkańców odgrywa pobliski kamieniołom. Są to typowe opowieści z dzieciństwa spędzonego z dala od wielkiego miasta, w miejscu, gdzie wszyscy się znają, a stosunki między mieszkańcami są bliskie, wręcz rodzinne, co nie znaczy, że pozbawione żalów i niechęci. Już samo nadawanie imion innym daje poczucie pewnej familijności, niekiedy przypomina o pewnych wydarzeniach z ich życia czy miejscach, w których żyją – Wil Sztywny Kołnierzyk, Elis Ifas z Domu Obok, Babcia ze Szczytu Wzgórza, Tata Małego Wila Syna Policjanta (ten przydomek bawi mnie najbardziej). Również wiele miejsc w świecie bohatera ma bardzo konkretne nazwy, ale choć wydają się mało wyszukane, w tej małej miejscowości są nie do pomylenia z żadnymi innymi ze względu na swą unikalność – Czarne Jezioro, Droga Pocztowa i inne. Przyznam, że bardzo spodobało mi się to familijne nazewnictwo, daje poczucie przebywania w skurczonej wersji wszechświata.

Jeśli chodzi zaś o samą narrację, to jest ona dosyć poszarpana, część wydarzeń płynie głównym nurtem opowieści, ale wiele też zatacza koło i cofa się do wcześniejszych czasów. Niektóre z historii opowiadanych przez narratora są oniryczne, inne bardziej realistyczne, ale wypełnione emocjami młodego chłopaka.

Dzięki temu, że autor napisał książkę na podstawie swoich własnych doświadczeń, obraz Miasteczka jest bardzo wiarygodny i bez problemu można zanurzyć się w tym świecie i zobaczyć oczyma wyobraźni jego topografię i mieszkańców. Jedne opowieści były ciekawsze, inne mniej, jednak całość niesie spójny, choć niekiedy nieco melancholijny, obraz dorastania w małej walijskiej miejscowości w czasach I wojny światowej.

Komentarze