„Zdrój” Barbara Klicka

Kama wyjeżdża do sanatorium na kurację i mając 33 lata, zdecydowanie zaniża średnią wiekową. Przez cały pobyt ściera się ze starszymi koleżankami, a także z personelem. Jednocześnie przywołane zostają jej wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to również była kuracjuszką.

Niestety to już kolejna książka w dość niedługim czasie, do której mam podobny zarzut, a mianowicie uważam ją za niedopracowaną – jako szkic, a nie gotową opowieść. Na pewno jest tu potencjał, ale w moim odczuciu mocno zmarnowany. Książka to takie trochę anegdoty, trochę nierealne wariacje, trochę introspekcja głównej bohaterki, ale brak tu czegoś spajającego, jakiejś myśli przewodniej, czegoś, co powiedziałoby czytelnikowi, po co ta historia powstała. Mam wrażenie, że ostatnio autorzy piszą, aby pisać, bez specjalnego przemyślenia, niespecjalnie zastanawiają się dla kogo piszą i po co. Pomijając jednak już samą budowę tej książki, jest jeszcze warstwa językowa. I choć co do powtarzającego się „że tak powiem” nie mogę mieć wielkich zarzutów, bo autorka tak stworzyła tę postać, że ona sama tłumaczy się, że jest to jej naleciałość językowa, tak jeśli chodzi o powtarzane między dwa a sześć razy na stronę „myślę”, to – nomen omen – myślałam, że szału dostanę. Można powiedzieć, że to indywidualny styl autora, każdy ma jakieś ulubione słowa, ale gdzieś tak od połowy książki każde „myślę” wybijało mnie bardzo skutecznie z rytmu czytania i irytowało. I tak naprawdę miałam gdzieś, co bohaterka mówi, miałam ochotę ją kopnąć.

Cytat z jednej na wpół zadrukowanej strony o dużym kroju pisma dla zobrazowania:
„Nie szkodzi mu nawet ta masa obuwia prosto z dworu, myślę. (...) Myślę: musi nie lubić tych wyjazdowych dni, tych kolejek spieszących się na autobus ludzi. (...) Myślę: pewnie, niech mi pisze, co u niej, niech pisze rozłożyste listy na pepeteriach w konie (...).”
(s. 128)

Podsumowując moją opinię, uważam, że Zdrój to kolejna książka, co do której zachwyty są mocno na wyrost – raczej tym, co mogłoby być, a nie tym co jest. To lektura na jeden wieczór, której treść ucieka z głowy i przecieka przez palce w godzinę po przeczytaniu. I jeśli taka lektura jest zwykłą rozrywką, to nie ma w tym problemu, gorzej, że jak dla mnie rozrywka żadna, a jedynie powód do irytacji.

Komentarze