„Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata

Keiko pracuje w konbini, sklepie zlokalizowanym blisko biur czy osiedli, w którym można kupić lunch lub coś zimnego do picia czy nadać przesyłkę. Ma 36 lat i pracuje tam już połowę swojego życia. Dowiadujemy się, że w dzieciństwie miała pewne problemy z właściwym reagowaniem na sytuacje i ze zrozumieniem emocji. W konbini potrafiła się odnaleźć, gdyż każdy ruch, gest i zdanie ekspedienta są opisane w podręczniku i tymi zasadami się kieruje.

Od początku wiedziałam, że ta cieniutka książka mi się spodoba i nie zawiodłam się. Śledzimy poczynania Keiko, która ma jakieś zaburzenia społeczne (nie jest to powiedziane wprost – może autyzm? zespół Asperger?). Jednak dla mnie jest to też książka o tym, że poddawanie się społecznej presji w kwestii tego, co jest sukcesem i co trzeba osiągnąć, jak powinno wyglądać życie zawodowe i prywatne, powoduje w nas tylko frustrację i że każdy człowiek powinien sam zastanowić się nad tym, czego chce, w czym czuje się dobrze (albo przeciwnie – czego nie chce lub co go stresuje) i według tego żyć. Keiko zaczyna rozumieć, że „obce elementy są usuwane” ze społeczności i to dlatego jej rodzina bardzo by chciała, aby „wyzdrowiała”. Keiko stara się być kimś innym, uczy się od współpracowników i znajomych „jak być człowiekiem”, choć sama wcale tego nie potrzebuje – to społeczeństwo potrzebuje, aby była taka. Dziewczyna ma proste, a jednocześnie bardzo analityczne i zdystansowane spojrzenie na wiele spraw, którym ludzie na co dzień się poddają, bo „tak trzeba”.

Myślę, że każdy, kto choć w jednym obszarze swojego życia nie postępuje tak jak wszyscy i nie raz zastanawia się nad tym, czy nie przerwać tego oporu, by być jak inni i mieć święty spokój, ten znajdzie w bohaterce trochę siebie. Gdyby Keiko znała piosenkę Perfectu, z pewnością mogłaby zanucić tekst: „Swoje miejsce znajdź i nie pytaj, czy taki układ ma jakiś sens”. Dla mnie książka była przypomnieniem, że nie istnieje jeden przepis na życie.

Komentarze