„Mama mordercy” Ida Linde

Główna bohaterka jest matką, jednak nie mówi inaczej o swoim dziecku jak „mój chłopiec”. Wychowuje go, troszczy się o niego, a jej chłopiec, nie wiadomo kiedy dorasta i zaczyna coraz więcej rzeczy robić bez niej, zaczyna mieć tajemnice. Któregoś dnia okazuje się, że zabił kolegę i trafił do więzienia.

To taka historia o miłości macierzyńskiej, ale nieoczywistej, dosyć specyficznej. Henrietta układa całe życie pod swojego chłopca, nie ma właściwie innego życia poza nim – chodzi do pracy, ale robi to bardziej mechanicznie. Jest osobą wycofaną społecznie, a syn – jej własny lub nie, co nie jest oczywiste – jest punktem, do którego wędrują wszystkie jej myśli. W momencie gdy ten trafia do więzienia i Henrietta poznaje tam inną matkę, zaczyna trochę odkrywać inny wymiar życia i relacji. Jednak właśnie ta relacja przyniesie jej także pewną wiedzę i niespodziewane konsekwencje.

To książka psychologiczna, trochę poetycka, napisana ładnym, ale jednak nieco chropowatym momentami językiem. I choć pamiętam, że towarzyszyły mi pewne wrażenia podczas czytania, to po dłuższym czasie – a po takim piszę ten tekst – widzę, że mimo wszystko niewiele z tego zostało. A szkoda. Jednak chętnie spróbowałabym jeszcze kiedyś prozy autorki.

Komentarze