„Pałac lodowy” Tarjei Vesaas

„Pałac lodowy” Tarjei Vesaas | fot. Jeden akapit
Unn jest nową dziewczynką w klasie niedawno sprowadziła się do swojej ciotki, ponieważ zmarła jej mama. Jest cichą i zamkniętą osobą, nie przyłącza się do grupy. Jednak pewnego dnia pisze karteczkę do Siss, aby ta odwiedziła ją w domu ciotki. Siss cieszy się na to spotkanie, bo czuje, że zaprzyjaźni się z tą nową nieśmiałą dziewczyną. Następnego dnia po spotkaniu – tyleż ekscytującym, co dziwnym – Unn nie pojawia się w szkole. Trwają poszukiwania. Wydaje się, że Siss wie coś więcej na temat zaginięcia Unn, jednak nie chce niczego wyjawić, bo czuje, że zdradziłaby tajemnicę Unn.

Muszę zacząć od tego, że mój odbiór książki był z pewnością odrobinę inny, gdyż słuchałam audiobooka. Do tego było to coś bardziej na wzór słuchowiska, niż zwykłego czytania, gdyż tekst w interpretacji Karoliny Gruszki był przeplatany dźwiękami i muzyką. Początkowo zbiło mnie to trochę z tropu, jednak stwierdzam, że dzięki temu jeszcze bardziej poczułam klimat historii – przenikające zimno, skrzący się śnieg i wszechobecny lód. 

Sama książka jest nieco dziwna, niepokojąca. Wiele jest tu niedopowiedzeń, nawet między małymi dziewczynkami. Autor bardziej operuje tu odczuciami, wrażeniami czytelnika, który został w te niedopowiedzenia wprowadzony, niż samą fabułą. Tej tak naprawdę nie ma zbyt wiele i można ją opisać zdaniem – jedna dziewczynka zaginęła, druga o niej myśli i za nią tęskni. Dla mnie to przede wszystkim książka o żałobie, nie tyle o radzeniu sobie z tym stanem, ile przypatrywanie się mu, wejście w niego. A w tym wszystkim, jak jakiś symbol, na horyzoncie widnieje pałac lodowy skrywający tajemnicę, która wraz z pierwszymi roztopami musi się rozpłynąć.

Dość niezwykła to historia i myślę, że z chęcią sięgnę po inne książki autora, aby sprawdzić jego zdolność budowania niepokojących, choć w gruncie rzeczy prostych, opowieści. Klimat był niezwykły i na samo wspomnienie wciąż przechodzi mnie dreszcz.

Komentarze