„Lód” Jacek Dukaj

Jest 1924 rok, I wojny światowej nigdy nie było, bo Rosja i część Europy zostały skute lodem. A główny bohater zostaje wysłany przez Ministerium Zimy na Syberię, aby odnaleźć swojego ojca, który może mieć wpływ na lute – dziwne byty, poniekąd powodujące ten stan.

Wydaje mi się, że Lód to taka powieść, w której każdy znalazłby element, który go zafascynuje i kilka innych, które go znudzą i chętnie by się ich pozbył. Mnie urzekły lute, ich niezwykłość i tajemniczość ich pochodzenia, a jednocześnie to jak wrosły w kulturę, wierzenia ludów Syberii i w język codzienny. Charakterystyczne „zamarzło”, będące elementem przypieczętowującym, że coś jest tak, a nie inaczej, już weszło do mojego słownika. Podobało mi się to, że Dukaj uczynił katastrofę tunguską z 1908 roku pewną zwrotnicą w naszych dziejach. Sporo było rozważań filozoficznych, np. o naturze prawdy i kłamstwa, albo o tym, że przeszłość, choć już się wydarzyła, podlega zmianie podobnie jak przyszłość. Na pewno fascynujące są rozważania o czarnej fizyce, ale ponieważ i z klasyczną fizyką nigdy nie było mi po drodze, to i z tą miałam problem poznawczy. Najmniej podobał mi się wątek polityczny. Co prawda te wszystkie stronnictwa, także z nazewnictwa związane z lodem, były ciekawe, ale już same rozgrywki między nimi mnie znudziły. Ale znam osobę, dla której ten właśnie wątek był najciekawszy, więc co kto lubi. Dla mnie ostatnie 300 stron powinno być jakimś skryptem wykładu na temat natury lutych i jakim sposobem poruszają się po Drogach Mamutów. I na koniec sparafrazuję jedną opinię, że Lód to była dobra książka, a gdyby była o połowę krótsza, to byłaby świetna.