„Kolonia” Audrey Magee

„Kolonia” Audrey Magee | fot. Jeden akapit
Książka opowiada o mieszkańcach pewnej wyspy na zachodnim wybrzeżu Irlandii i dwóch przybyszach z zewnątrz – Angliku malarzu, który pragnie uchwycić klify i przyrodę wyspy oraz Francuzie językoznawcy, który chce zachować i zbadać pozbawiony naleciałości język irlandzki. Obcy się nie znoszą i twierdzą, że ten drugi zaburza jego pracę. Wyspiarze przyglądają się temu niekiedy ze śmiechem, niekiedy z ukrywaną niechęcią, a czasami też z obojętnością, ale z widokiem na dodatkowy zarobek. To, co moim zdaniem wybrzmiewa na bardzo wielu poziomach, to nie tylko poniekąd tytułowy kolonializm, ale też relacje pomiędzy różnymi kulturami – kulturą państwa większego i mniejszego, dominującą i marginalizowaną, jawiącą się jako nowoczesna i tradycyjną, kulturą w oczach młodego człowieka dającą możliwości i kulturą, która nie daje perspektyw. A język jako bardzo istotny element tej kultury jest tutaj równie wspaniałym bohaterem. I choć rzecz się dzieje na irlandzkiej wyspie, to za sprawą Francuza nie brakuje odniesień także do krajów afrykańskich. 

Fabularnie nie dzieje się w tej książce bardzo wiele – choć przedstawienie małej społeczności wyspiarskiej jest motywem szczególnie przeze mnie lubianym – to na poziomie, powiedziałabym, humanistyczno-społecznym dzieje się sporo, a czytelnik zainteresowany językiem jako elementem tożsamości narodowej znajdzie tu wiele interesujących rzeczy do własnych przemyśleń.