„Jeśli zimową nocą podróżny” Italo Calvino

Na wstępie warto zaznaczyć, że nie jest to zwykła powieść, ale literatura eksperymentalna, książka, która wiele schematów przełamuje, a inne powiela z premedytacją. Zaczyna się od tego, że autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika, wychodzi niejako do niego, a do tego czyni go bohaterem swojej książki (Czytelnik przez duże C). Czytelnik kupił w księgarni książkę… Jeśli zimową nocą podróżny Itala Calvina i zamierza zasiąść do lektury. Egzemplarz jest jednak wybrakowany, a książka urywa się po około 30 stronach. Czytelnik jest nieco sfrustrowany (kto by nie był?), idzie do księgarni i okazuje się, że niestety nie będzie mu dane wymienić egzemplarza. Poznaje za to Czytelniczkę, a także rusza śladem kolejnych książek, których zakończenia pragnie doczytać i poznać.

Książka ta jest bardzo wdzięcznym tytułem do dyskusji, bo jest tu naprawdę mnóstwo kwestii, które można poruszyć.
Opowieść ma charakter szkatułkowy – główny wątek Czytelnika jest przerywany co i raz kolejnymi opowieściami, będącymi niedokończonym i urywanymi w kulminacyjnym punkcie historiami. Mimochodem autor daje nam różne kwestie pod rozwagę. Na przykład czy można i trzeba pisać w sposób przezroczysty? Czy jest możliwe, aby autor nie odcisnął swego piętna na tekście? Sporo z tych opowieści nie jest po prostu wrzuconych w główną fabułę jako ostateczny tekst, ale narrator niekiedy mówi nam, że teraz następuje fragment, w którym Czytelnik powinien zrozumieć, że dana scena ma pewien konkretny wydźwięk emocjonalny. Niejako na papierze przerabia proces myślowy czytającego. Pojawia się nie tylko kwestia relacji autora z dziełem czy z czytelnikiem, ale też samego pisania (mój ulubiony fragment o autorze płodnym i autorze udręczonym). Postać tłumacza, który wszystko miesza i zaciemnia, też ma znaczenie – czy ważna jest osoba autora, czy raczej powinniśmy skupić się na samym tekście? Czy mistyfikacja utworu może być dobra dla czytelnika lub dla autora? (Z naszego polskiego podwórka mamy przykład Ove Løgmansbø, który okazał się Remigiuszem Mrozem.) Jeśli chodzi o powtarzające się z premedytacją schematy, to nie da się nie zauważyć, że każda pomniejsza historia opiera się na głównej postaci męskiej (z którą Czytelnik może się utożsamić), która dość szybko spotyka na swojej drodze postać kobiecą (którą Czytelnik równie szybko utożsamia z Czytelniczką). Nie do końca jednak pojmuję, dlaczego autor właśnie na tym schemacie oparł wszystkie historie – może jest to najprostszy przepis na napędzenie fabuły w typowej literaturze gatunkowej? W książce nie brakuje także tego, za co ja Calvina pokochałam przy lekturze m.in. Rycerza nieistniejącego, a mianowicie napompowany patos, z którego powietrze bardzo zręcznie spuszcza ironiczne poczucie humoru.

Zwykle eksperymenty literackie staram się omijać szerokim łukiem, gdyż nie czuję się wystarczająco dobrze merytorycznie przygotowanym czytelnikiem. Jednak ten twór przypadł mi do gustu, mimo kilku pomniejszych mankamentów. Wydaje mi się, że posłowie jest bardzo dobrym spięciem tej książki, bo pozwala czytelnikowi (już temu zwykłemu, przez małe c), poukładać sobie w głowie to, co przeczytał i sam zauważył.
A na sam koniec warto wspomnieć, że okładka wydania z 2012 roku, na której jest figura niemożliwa utworzona z książek, jest rewelacyjnym zobrazowaniem treści.

Książkę tę czytałam w ramach mojej akcji #czytajmyrazem2019, a moim współczytającymi byli: Poczytalny (z którym mieliśmy oboje jeszcze dziwniejsze wrażenie podczas lektury, ponieważ oboje czytaliśmy tę samą książkę, podobnie jak Czytelnik i Czytelniczka…. czyżby incepcja?) oraz Sylwia (z instagrama).

Komentarze