„Wszystkie sowy” Filip Florian

Jedenastoletni Lucien zupełnie przypadkowo poznaje starszego mężczyznę, sześćdziesięciolatka Emila, który wynajmuje pokój u jednej z sąsiadek. Ich znajomość jest przyczynkiem do snucia opowieści o dorastaniu, ale także o Rumunii – tej za czasów wojny i po niej w słowach z dziennika Emila, a także bardziej współczesnej oczami Luciena.

Podobało mi się, że te przeplatające się historie zwykle do siebie pasowały – jedna była niejako odbiciem drugiej, choć nie zawsze w idealnie przystający sposób. Emil wspomina swojego dziadka, bardzo barwną postać, który wyrabiał biżuterię i był przy tym niepoprawnym fanem kobiet, a także ojca, który przeżył aresztowanie i lata w więzieniu. Z drugiej strony Lucien mówi o swoim ojcu, alkoholiku, który rzadko bywa trzeźwy, chyba że akurat ma robotę. Pierwsza młodzieńcza fascynacja chłopca dziewczynami przeplata się z opowieściami Emila o jego żonie. Aż wreszcie dochodzimy w jego opowieści do niemożności nawiązania bliskiej relacji z własną córką i wnukiem, a z drugiej strony do przyjaźni z całkowicie obcym dzieckiem.

Jedyne, czego zdecydowanie zabrakło mi w tych historiach, to większego ogniwa spajającego teraźniejszość – autor skupiał się w dużej mierze na każdej z tych historii osobno, a ja bardzo chciałabym poczytać więcej o „tu i teraz” Emila i Luciena, o ich wyprawach na polanę, o wspólnym obserwowaniu sów, o ich rozmowach. Zbyt mało było o fascynacji Emila tymi ptakami i tego, jak w pewien sposób przekazywał to chłopcu. Dlatego mimo pozytywnego odbioru całości, odczuwam lekki niedosyt.


Interesują cię inne książki rumuńskie i o Rumunii? Zajrzyj tutaj >

Komentarze