„Krew i stal” Jacek Łukawski

„Krew i stal” Jacka Łukawskiego. Fantastyka osadzona w realiach „średniowiecznych” plus słowiańskie potworki i demony przewijające się to tu, to tam. 

A w skrócie chodzi o to, że pewna drużyna musi ruszyć śladem innej, która najpewniej zaginęła. Muszą przejść przez pas ziemi, który od setek lat był pod wpływem magii i zabijał każdego, kto się zbliżył. Obecnie magia osłabła i można znaleźć w niej przesmyki, a nasz drużyna rusza do pewnej świątyni, gdzie mają nadzieję dowiedzieć się, po pierwsze co stało się z poprzednią drużyną, a po drugie jakież to cenne rzeczy zostały setki lat temu ukryte w tym właśnie miejscu przed wrogami. Jednak słabnąca magia daje też pole ekspansji nie tylko dla naszych bohaterów, ale też innych.

Muszę powiedzieć, że choć początkowo byłam zaintrygowana, to jednak jakoś nie porwała mnie za bardzo. Dla kogoś kto czytał Wiedźmina – i to całkiem niedawno, bo w zeszłe wakacje – będzie to książka bardzo nawiązująca i posiłkująca się wieloma motywami, ale jednak gorsza. Nawet pojawia się anegdota o mężczyźnie, z „długimi włosami jak u baby”, który nosił miecz na plecach i chciał dołączyć do jednostki, ale okazał się za słaby w walce. Czy był to fan Geralta? ;) Było też zabawne nawiązanie do Władcy Pierścieni, jak to pewien chłopaczek uznał, że musi iść, żeby wrzucić krowi kolczyk do jakiejś pieczary ;) Wracając jednak do „Krwi i stali”, to była w porządku, jednak nie porwała, ale kładę to na karb debiutu. Myślę, że spróbuję przeczytać kontynuację, bo życie mnie nauczyło, że średnie pierwsze części debiutantów mogą się przerodzić w coś genialnego (jak było w przypadku cyklu „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen).