„Po trochu” Weronika Gogola
Każdy,
kto urodził się w drugiej połowie lat 80., a tym bardziej każdy, kto
dorastał w mniejszej miejscowości odnajdzie tu sporo z własnego
dzieciństwa. Zarówno jeśli chodzi o pewną rzeczywistość (walkmany,
żetony z chipsów, itd), jak i o pewne dziecięce lęki, przemyślenia, czy
sposób tłumaczenia sobie różnych rzeczy.
I faktycznie, jak pisze na okładce Justyna Sobolewska, jest to zarówno
książka o życiu, jak i o umieraniu. Wiele jest wspomnień członków
rodziny, czasami bardzo odległych, których bohaterka nie mogła pamiętać,
ale którzy cały czas żyją przez opowieści i pamięć innych. „Tata mówi,
że jak ktoś nie wraca, to nie znaczy, że nie trzeba o nim mówić. Bo jak
się o kimś mówi, to prawie tak, jakby był znowu”. Teraz coraz mniej wie
się o swoich przodkach, a to przecież mogą być tak interesujące
historie! I taki chyba głównie wniosek może płynąć z tej opowieści, aby
pamięć o swoich dziadkach, rodzicach przekazywać młodszym pokoleniom, bo
tylko dzięki temu, takim opowieściom Ci ludzie będą wciąż żywi.
Wydaje mi się, że „Po trochu” jest mi nieco bliższe niż „Guguły” Grzegorzewskiej, może dlatego że bardziej jestem w stanie utożsamić się z bohaterką i jej dziecięcą rzeczywistością, więcej jest punktów wspólnych w naszych wspomnieniach.
Wydaje mi się, że „Po trochu” jest mi nieco bliższe niż „Guguły” Grzegorzewskiej, może dlatego że bardziej jestem w stanie utożsamić się z bohaterką i jej dziecięcą rzeczywistością, więcej jest punktów wspólnych w naszych wspomnieniach.