„Manitou” Graham Masterton

„Manitou” Graham Masterton | fot. Jeden akapit
Całe dotychczasowe życie byłam potwornym tchórzem i horrory omijałam szerokim łukiem, dlatego twórczość najbardziej poczytnych autorów tego gatunku jest mi znana jedynie ze słyszenia. W tym roku dopadła mnie jednak na przełomie października i listopada chęć poczucia dreszczyku emocji. 

Po Manitou Mastertona sięgnęłam raczej z przypadku i to dlatego, że tytuł był dostępny jako superprodukcja na Audiotece – czyli forma bardziej zbliżona do słuchowiska niż klasycznego audiobooka. I przyznam, że zapewne dzięki temu książka podobała mi się bardziej, niż gdybym ją czytała. 

Młoda dziewczyna zgłasza się do szpitala, gdyż na karku pojawił jej się nietypowy guz, który rośnie bardzo szybko. Lekarz zajmujący się nowotworami nie ma pojęcia, co to jest, ale kwalifikuje pacjentkę na operację. Dziewczyna przed zabiegiem odwiedza jeszcze człowieka, który zarabia jako jasnowidz i opowiada mu swoje powtarzające się sny – wszystkie dotyczą tego, że stoi na brzegu, widzi nadpływające żaglowce i odczuwa strach. Po niedługim czasie lekarz i jasnowidz będą musieli połączyć siły, aby uratować pacjentkę oraz Nowy Jork (a może i świat!), gdyż okazuje się, że bardzo potężny szaman z rdzennego ludu Ameryki chce się zemścić na potomkach dawnych kolonizatorów.

Myślę, że gdyby odhaczać na liście elementy, które powinien mieć film przygodowy z elementami horroru, to wszystkie te punkty Manitou by zaliczył. W kilku momentach miałam wrażenie, jakbym oglądała kolejną część przygód Indiany Jonesa, gdzie nauka miesza się z rdzenną kulturą, odkrywaniem zagadek ukrytych w dawnych wierzeniach, a to wszystko okraszone elementami nadprzyrodzonymi. A zatem, choć jest to dzieło utrzymane w pewnej dobrze znanej i przewidywalnej konwencji, to muszę przyznać, że bawiłam się pierwszorzędnie. Zdecydowanie polecam w formie słuchowiska.

Komentarze