„Martwe dusze” Mikołaj Gogol

Paweł Iwanowicz Cziczikow przyjeżdża do miasta gubernalnego N. Gości u przeróżnych miejscowych osobistości, jest lubiany, szanowany. Okazuje się jednak, że przyjechał on w bardzo konkretnym celu, a mianowicie chce od niektórych gospodarzy kupować martwe dusze – chłopów, którzy wciąż są jeszcze w spisie danego gospodarstwa, mimo że już zmarli.

Główną część dzieła (a właściwie tę powszechnie znaną jako całość) słuchałam na audiobooku w przekładzie Władysława Broniewskiego, jednak potem zajrzałam do nowszego, papierowego wydania w tłumaczeniu Wiktora Dłuskiego i okazało się, że w nim znajduje się drugi tom, który doczytałam w papierze. Już to wprowadziło mi trochę czytelniczego zamętu, nie wspominając o wykładzie Nabokova. Ale po kolei.

Moje pierwsze, nieskażone niczym odczucia po przeczytaniu były zdecydowanie pozytywne, bo Martwe dusze to klasyka dość przystępna, którą da się czytać (a przynajmniej słuchać). Przede wszystkim podobało mi się to, że Gogol tak bezpardonowo rozprawiał się ze wszystkimi swoimi bohaterami – a robił to w sposób brutalnie szczery, niekiedy groteskowy. Fragment o Sobakiewiczu pozostanie moim ulubionym:

Twarz miał barwy śniadej, gorącej, takiej jaka bywa na miedzianej pięciokopiejkówce. Wiadomo, że jest na świecie wiele takich twarzy, nad którymi wyrobieniem natura wiele się nie zastanawiała, nie używała żadnych misternych narzędzi, takich jak pilniki, świderki i tak dalej, tylko po prostu rąbała z rozmachu, machnęła toporem i raz! – wyszedł nos, machnęła drugi raz – wyszły usta, wielkim wiertłem wywierciła oczy, nie heblując, wypuściła w świat i powiedziała: „Żyje!”. Taka też mocna i przedziwnie skrojona była figura Sobakiewicza (...)
(s. 117, tłum. W. Dłuski)


Inny długi fragment, ten o historii niejakiego kapitana Kopejkina, którym według poczmistrza może być tak naprawdę Cziczikow, sam w sobie nie był specjalnie zabawny, ale puenta z niego płynąca była tak niespodziewana, że szczerze się zaśmiałam. Choć gdybym sama czytała ten fragment zapewne trochę poczułabym się oszukana tą, jakby nie patrzeć, absolutnie zbędną dygresją. Co do samych dygresji, to miałam wrażenie, że całe dzieło jest tymi dygresjami usiane, gdyż autor często zaczynał zdanie jednym wątkiem, przechodził przez drugi, aby skończyć na trzecim. Dla mnie była to dygresyjność, dla Nabokova zaś przejaw geniuszu autora, który zgrabnie potrafił lawirować obrazami, aby pokazać dokładnie to, co chce, tak, aby czytelnik zupełnie się nie zorientował. Podobała mi się konstrukcja samej powieść, to że tak naprawdę w ostatnim rozdziale nie tylko dowiadujemy się, po co bohaterowi te martwe dusze, ale także jaką ma historię, kim tak naprawdę jest. Niezwykle też podobało mi się to, że autor żywo istniał w dziele i wychodził niekiedy do czytelnika, mówiąc na przykład, że teraz mamy czas, powóz jedzie powoli, a bohater przysnął, więc możemy teraz pójść do wątku nie do końca związanego z aktualną fabułą albo przeprasza czytelnika, że bohater jest taki a nie inny.

Przechodząc zaś już do samej interpretacji Nabokova, to cóż… Niekiedy mówi o czymś, co i mnie przyszło do głowy, jednak w nieco innych miejscach. Na samym początku pomyślałam, że Cziczikow może być diabłem, gdy jeszcze nie byłam pewna, czy jest to realistyczna powieść. Przyszły mi na myśl także kręgi piekła, jednak gdy ja widzę je w kolejnych postaciach, w kolejnych gospodarzach, którzy nie są idealni, niekiedy kombinują i właściwie mają tylko trochę dylematów, czy sprzedawanie martwych dusz jest aby na pewno moralne, to Nabokov widzi krąg piekła w samym Cziczikowie. Nabokov skupia się też na szczegółach, które dla mnie są bardzo mocną nadinterpretacją, ale nie ja tu jestem literaturoznawcą. Podkreśla też dobitnie, że „Dla mnie Martwe dusze kończą się wraz z wyjazdem Cziczikowa z miasteczka N.”, z czym poniekąd mogę się zgodzić, gdyż dalsza część (której zabrakło mi w wersji do słuchania) była mocno poszarpana i niepełna, co trochę odbierało chęć do czytania, skoro nigdy nie wiadomo, gdzie dany wątek się urwie.

Podsumowując, dla zwykłego czytelnika, którym i ja się czuję, to może być ciekawa i całkiem zabawna lektura, jeśli zaś chodzi o szukanie głębiej i patrzenie dalej, to wykład Nabokova raczej mi namieszał w głowie i czuję, że w wielu miejscach jego podejście jest mocno wyssane z palca, a jego bardzo ostra niechęć do samej postaci Cziczikowa i złość na rodaków za inne podejście do dzieła jest dla mnie co najmniej niepokojąca. Cóż, ja sama nie jestem skłonna do tak silnych uczuć w związku z tym tytułem, stąd może brak zrozumienia dla tego wybitnego literaturoznawcy w tym przypadku.



Tytuł ten czytałam w ramach akcji „Nabokoviada”, której organizatorkami są Pyza z bloga Pierogi Pruskie i Ania z bloga Literackie Skarby Świata Całego. Przeczytajcie wpisy dziewczyn!

A tu więcej o samej akcji >

Nabokoviada 2

Komentarze