„Lincoln w bardo” George Saunders
11-letni syn Abrahama Lincolna umiera, jego rodzice tego dnia przyjmują gości na balu, a w kraju nastroje są ponure ze względu na wojnę secesyjną. Wraz z małym Willie’m tkwimy w czasie i przestrzeni zarezerwowanych dla duchów ludzi, którzy nie chcą odejść, którzy wmawiają sobie, że są jedynie chorzy i wkrótce wyzdrowieją, a trumny to tak naprawdę tylko szpitalne skrzynie.
Przede wszystkim trzeba zacząć od formy, gdyż ona jest tu najbardziej problematyczna. Są części składające się niejako z cytatów z wypowiedzi czy pamiętników, które przybliżają dane sytuacje ze świata żywych, a także kwestie pisane z podziałem na role, kiedy to śledzimy losy duchów i historie przez nie opowiadane (a pochodzą one z bardzo różnych czasów). Jest tu wiele językowych stylizacji, co dla tłumacza z pewnością stanowiło wyzwanie, nawet pomiędzy samymi duchami – pojawia się bardzo wysoki styl, a jednocześnie mowa potoczna pełna błędów. Co do samej fabuły, uważam, że jest ona ciekawa i zdecydowanie jest to tytuł na pograniczu literatury pięknej i fantastyki. Nie brakuje tu niezwykłości, ale w opowieściach duchów często pojawiają się też refleksje dotyczące życia, żalu, że nie spełniło się pewnych obietnic czy czegoś nie dopilnowało, niepokoju związanego z tymi, którzy zostali, czy na pewno dobrze sobie radzą, a wreszcie strachu przed ostatecznym odejściem. Jeśli chodzi o tytuł, to jest on dla mnie nieco dwuznaczny, bo zarówno mały Lincoln jest „pomiędzy”, jak i jego ojciec, który jest rozdarty między rozpacz po synu a sprawy kraju. Obaj muszą sobie poradzić ze stratą – prezydent z nieodwracalną utratą syna, a dziecko z odejściem ze znanego sobie świata.
Książka ta jest na pewno wyzwaniem dla czytelnika przez swą nietypową konstrukcję i przyznaję, że czasami trochę się z nią męczyłam. Jednak wiele myśli wypowiadanych przez duchy, ich niekiedy groteskowość, sprawiły, że jednak lektura nie była całkowicie stracona. Nie każdy odnajdzie się w tej stylistyce, ja sama nie do końca wiem, czy się w niej odnalazłam, lecz pomimo pewnego mocowania się, nie żałuję lektury. Można przeczytać, ale niekoniecznie trzeba.
Przede wszystkim trzeba zacząć od formy, gdyż ona jest tu najbardziej problematyczna. Są części składające się niejako z cytatów z wypowiedzi czy pamiętników, które przybliżają dane sytuacje ze świata żywych, a także kwestie pisane z podziałem na role, kiedy to śledzimy losy duchów i historie przez nie opowiadane (a pochodzą one z bardzo różnych czasów). Jest tu wiele językowych stylizacji, co dla tłumacza z pewnością stanowiło wyzwanie, nawet pomiędzy samymi duchami – pojawia się bardzo wysoki styl, a jednocześnie mowa potoczna pełna błędów. Co do samej fabuły, uważam, że jest ona ciekawa i zdecydowanie jest to tytuł na pograniczu literatury pięknej i fantastyki. Nie brakuje tu niezwykłości, ale w opowieściach duchów często pojawiają się też refleksje dotyczące życia, żalu, że nie spełniło się pewnych obietnic czy czegoś nie dopilnowało, niepokoju związanego z tymi, którzy zostali, czy na pewno dobrze sobie radzą, a wreszcie strachu przed ostatecznym odejściem. Jeśli chodzi o tytuł, to jest on dla mnie nieco dwuznaczny, bo zarówno mały Lincoln jest „pomiędzy”, jak i jego ojciec, który jest rozdarty między rozpacz po synu a sprawy kraju. Obaj muszą sobie poradzić ze stratą – prezydent z nieodwracalną utratą syna, a dziecko z odejściem ze znanego sobie świata.
Książka ta jest na pewno wyzwaniem dla czytelnika przez swą nietypową konstrukcję i przyznaję, że czasami trochę się z nią męczyłam. Jednak wiele myśli wypowiadanych przez duchy, ich niekiedy groteskowość, sprawiły, że jednak lektura nie była całkowicie stracona. Nie każdy odnajdzie się w tej stylistyce, ja sama nie do końca wiem, czy się w niej odnalazłam, lecz pomimo pewnego mocowania się, nie żałuję lektury. Można przeczytać, ale niekoniecznie trzeba.
Komentarze
Prześlij komentarz