„Na zakręcie roku” Michael Viney
Książka ta nie do końca jest zapisem roku na irlandzkiej wsi drugiej połowy XX wieku, gdyż autor raczej skacze po swojej pamięci, swoich wspomnieniach z nutką nostalgii – pisze czasami o tym, co było, a już nie jest. Jeśli jest się czytelnikiem, który lubi gdy w książce dużo się dzieje, to zdecydowanie nie ten adres. Opowieść nie ma konkretnego kierunku, punktu dojścia, do którego zmierzamy. Dużo jest tu obserwacji przyrody, trochę w skali makro, ale głównie w skali mikro, trochę ciekawostek o niektórych gatunkach, bardzo dużo uważności na zwierzęta. Jako osoba, która potrafi spędzać dosłownie godziny (jeśli mam tylko taką możliwość) na obserwowaniu przyrody, bardzo odnalazłam się w tym, co autor pisze. Przykładowo dla niego gawrony cechują się plebejską pogodnością, a szpaki formują letnie gangi niesfornej młodzieży, z czym każdy kto poświęcił choć chwilę na obserwację zgodzi się bez mrugnięcia okiem. I choć oczywiście, książka ma czasami dłużyzny, to jednak doceniam ją nie tylko za tą uważność, pewną refleksję nad otoczeniem, w którym przyszło autorowi i jego żonie żyć, ale też za to, co było we mnie pomiędzy akapitami tej książki. Za to, że często się zatrzymywałam i zastanawiałam, rozmyślałam i marzyłam. Autor mimo wszystko nie romantyzuje życia na wsi, często pisze o tym, co im się z żoną początkowo wydawało, a z czym ostatecznie skończyli po porzuceniu złudzeń.
Tytuł ten bardzo dobrze mi zrobił na głowę i duszę, dlatego choć nie jest idealny i nie nazwałabym go książką swojego życia, to wiem, że z wielką chęcią będę wracać do niektórych fragmentów i podsycać w sobie tęsknotę do zachodniego wybrzeża Irlandii, którego przecież nigdy nie widziałam.