„Białe morze” Roy Jacobsen

Jest to druga część książki Niewidzialni (która dla mnie była jedną z najlepszych książek przeczytanych w 2019 r.). I tak jak tam przedstawiona była wyspa Barrøy i jej mieszkańcy, trochę jak zamknięty świat, do którego nawet echo działań wojennych dociera z trudem, tak tutaj perspektywa się już nieco zmienia. Tym razem główną i prawie że jedyną bohaterką jest Ingrid – już nie dziewczyna, ale dorosła kobieta – a w tle II wojna światowa, która wywiera znacznie większy wpływ na życie mieszkańców także (a może zwłaszcza) z lądu. W miasteczku stacjonują Niemcy, a na Barrøy znajdzie się z czasem kilka ciał z katastrofy statku. To zmieni życie Ingrid, a także poszerzy perspektywę czytelnika.

I właśnie dlatego muszę przyznać, że choć Białe morze obiektywnie jest dobrą książką, to ja czuję się w dużym stopniu zawiedziona. To co urzekło mnie w Niewidzialnych, to właśnie ten mikrokosmos wyspy, ten spokój i godzenie się z losem, poddawanie się morzu i próba życia w zgodzie z tą mało przyjazną naturą, to że niby nic się nie działo, a działo się dużo, oszczędność w opisach charakterów, która współgrała z oszczędnością stylu. W Białym morzu dzieje się znacznie więcej, na szerszym obszarze, a czasami w moim odczuciu wydarzenia są wrzucane nieco na siłę. Ta oszczędność charakterologiczna, która była zaletą w pierwszej części, tutaj, gdy wychodzimy poza krąg wyspy, wydaje mi się w znacznym stopniu wadą. I choć przebijały się niekiedy opisy takie, jak pokochałam w części pierwszej, to jednak zdecydowanie ustępują miejsca fabule, która tym razem ma dużo więcej do zaoferowania czytelnikowi.

Dla osoby, którą pierwsza część nieco nudziła, większe skupienie się autora na fabule może być dobrą wiadomością. Ja jednak wprost przeciwnie, jestem nieco rozczarowana, że właśnie w tym kierunku ta opowieść zmierzyła. Nie odradzam, ale nie mogę z tak zupełnie czystym sumieniem polecić, mimo że nie potrafię w pełni ubrać w słowa moich zarzutów.

Komentarze