„Strażnicy światła” Abby Geni

Fotografka przypływa promem na Wyspy Farallońskie, które niby znajdują się około 50 km od wybrzeży Kalifornii, a jednak wydają się zapomniane przez świat. Na wyspach znajduje się sześciu biologów, chata, stróżówka i właściwie poza tym nic. A właściwie nie nic, tylko bardzo wiele. Bardzo wiele niesamowitych zwierząt, które pojawiają się o różnych porach roku i wprowadzają tym samym pewien rytm.

Książkę można podzielić na dwa „wątki”, które płynnie się przeplatają – wątek przyrodniczy, opisywanie zwierząt i ich zachowań, oraz wątek ludzki, czyli tak zwana fabuła.
Jeśli chodzi o fragmenty związane z opisami przyrody, ukształtowania wyspy, zwierząt, ich zachowań, przemyślenia z tym związane, to jestem zachwycona! Fragment, gdzie autorka opisuje wieloryby, to że gdyby nie dźwięki wytwarzane przez ludzi w oceanach, to śpiew wieloryba mógłby być słyszany na przeciwległym krańcu Ziemi. Fragmenty o rekinach też były fascynujące. A co do ptaków, to nie wiedziałam, że mewy są tak krwiożerczymi stworzeniami, już nigdy nie spojrzę na nie tak samo... Jeśli zaś chodzi bardziej o tę część fabularną książki, gdzie rozgrywają się sprawy między główną bohaterką a biologami, to wątek ten na początku mnie intrygował, później interesował znacznie mniej i kilka rzeczy uważam za naciągane w tej historii. Szczególnie taka odmiana Mirandy, która najpierw sporo mówiła o faunie, fotografii, a później jakby zafiksowała się całkowicie tylko na tym jednym, nowym dla niej temacie. 


Ogólnie polecam, bo fabularnie tak naprawdę jest całkiem dobrze (część rzeczy do przewidzenia, ale nie wszystko), po prostu ja nakręciłam się na czytanie o tych wszystkich stworzeniach i ludzie przestali mnie już nieco obchodzić ;)


Cytat dla chętnych:

🔹🔹🔹🔹
„Wyobraziłam sobie wibracje przechodzące przez lasy listownic, poruszające meduzami, wprowadzające skorupiaki w błąd przez swoje podobieństwo do grzmotu, każące im kryć się w jaskiniach. Jeden silny dźwięk biegnący ponad zamiatanymi przez fale łatami piasku – oceanicznymi odpowiednikami pustyń – gdzie nie ma roślin ani ryb. Jeden silny dźwięk wędrujący przez rafy koralowe i podwodne wąwozy, budzący w odpowiedzi popiskiwanie delfinów, irytujący morskie ptaki odpoczywające w przestrzeni pomiędzy morzem a niebem. Wreszcie ta muzyka dotarłaby do swojej publiczności: do innego wieloryba, na drugim krańcu świata.
Obecność tych zwierząt wytrąciła mnie z równowagi. Nie są ani drapieżnikami, ani zwierzyną. Istnieją niejako poza łańcuchem pokarmowym. W jakiś sposób istnieją nawet poza zwykłą czasoprzestrzenią. Żyją w świecie zjawisk wielkich i powolnych – pływów, sztormów, prądów magnetycznych. Często nurkują ku atramentowym głębinom oceanu, gdzie nie dociera światło słoneczne. Zamieszkują niebieski świat, z dala od lądu, wyskakują z wody w powietrze i wpadają z powrotem w odmęty, ślizgają się na granicy ciemności i światła. Rzadko pojawiają się na tyle blisko brzegu, żeby pokazać się ludziom. Wyspy Farallońskie są pod tym względem – jak i pod wieloma innymi – wyjątkowe. Jesień tutaj to Sezon Wielorybów.” 

🔹🔹🔹🔹