„Silva rerum” Kristina Sabaliauskaitė

#eurobooktrip 🌍 Litwa

Posiadłość wiejska na Litwie XVII wieku (a właściwie w RP Obojga Narodów), a tam dwójka bliźniaków, która zgłębiła w młodym wieku tajemnicę śmierci i rozkładu ciała, i którzy tamten moment zapamiętają na długo. Poruszamy się też po Wilnie, które widziało już wiele – zarówno rozboje Kozaków, jak i ludzi uciekających przed Szwedami – ale które wciąż jest miejscem starć, tym razem grupek studentów – jednych ubranych na modłę francuską, libertynów z długimi włosami, i drugich obrońców wiary, nawracających przemocą łysych drabów ubranych po wiejsku w żupany. Książka bardzo ciekawie pokazuje tamte czasy i tak nieco mimochodem przemyca w tej fikcji, prawdziwe postacie, wydarzenia czy miejsca. Moim ulubionym miejscem jest ogród w Milkontach, tak pieczołowicie wypielęgnowany przez Jana Macieja Narwojsza. Książka ma klimat, ma ciekawy i nietypowy pomysł na pokazanie życia bliźniaków Kazimierza i Urszuli, przez pryzmat śmierci, której doświadczyli w młodości, a także przez tytułową Silvę rerum, która jest zapiskami nie tylko Jana Narwojsza, lecz także jego przodków. W pewnym momencie niestety na prowadzenie wysuwa się wątek miłosny i wątek obyczajowo-historyczny, schodzi gdzieś na dalszy plan. A szkoda, bo ciekawiłby mnie znacznie bardziej. Podobały mi się też drobne niesamowitości, jak przesąd o tym, że w piwnicach Wilna mieszka bazyliszek i ludzie nosili ze sobą na wszelki wypadek lusterka (zawsze myślałam, że bazyliszek to warszawski lokator, cóż). To co było trudne, nieco toporne, to zdania w stylu Żeromskiego – na pół strony, czasami więcej. Poniżej wklejam cytat, który jest obszerny, ale de facto jest... hmm, dwoma zdaniami. Ogólnie polecam "Silva rerum" tym, którzy nie boją się zdań wielokrotnie złożonych w barokowym stylu i książek z historią w tle.

🔹🔹"Ale jeszcze boleśniejsze dla Kazimierza były te nieprzelane na papier myśli jego matki, które – choć niewidoczne, ukryte między wierszami – kłuły go w serce, i te myśli, Kazimierz to czuł, były okrutne, ale prawdziwe: zachciało wam się wolności, zachciało się klasztorów i uniwersytetów, proszę bardzo, nadszedł czas zmierzyć się ze swoimi wyborami, wasza matka musi teraz spłacić wobec ojca swój dług, pozwólcie jej na to, jesteście jej to winni, a jeśli tego nie rozumiecie - to dorośnijcie wreszcie, do cholery, najwyższy czas, żebyście w końcu dorośli. I Kazimierzowi ręce drżały, bo nigdy jeszcze tak mocno sobie nie uzmysłowił własnej śmiertelności, tego, że on jest następny w kolejce; Boże, jego rozumny, mądry ojciec gaśnie, wypala się i niknie, a Kazimierz chciał jeszcze, żeby ojciec był dla niego wsparciem, miał nadzieję, że Jan Maciej to wszystko załatwi jednym mądrym posunięciem, jednym listem, a tymczasem to ojcu potrzebna była ta ostatnia pomoc, i ma on tylko matkę przy sobie, zagubioną i przerażoną jak dziecko, i Kazimierz czuł się tak, jakby świat się do góry nogami przewrócił, jakby w tym krótkim czasie, między tą chwilą, w której zerwał czerwony lak pieczęci, a tą, w której doszło do słów datum in Milkont, stał się, mając lat siedemnaście, ojcem swoich rodziców, a oni jakby się stali jego dziećmi (...)" (s. 468-469) 🔹🔹