„Wilimowski” Miljenko Jergović
#eurobooktrip 🌍 Chorwacja
W góry Dalmacji, w okolice małej miejscowości na terenach dawnej Jugosławii z 1938 roku dociera nietypowe towarzystwo - emerytowany profesor z Krakowa, jego chory syn, nauczyciel i niania syna. A do tego zmierzają do Niemieckiego Domu i tam stawiają antenę, aby wysłuchać meczu Polska-Brazylia, podczas którego Ernest Wilimowski strzela cztery gole. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że taka historia mogłaby mi się spodobać - a tu zaskoczenie. Książka jest pisana bardzo dobrym stylem, autor wnika w myśli i motywacje bohaterów, często także w ich głębsze przemyślenia na temat życia, które wychodzą nieco mimochodem, przy innych prostszych rzeczach. Bo tak naprawdę to nie o piłkę nożną tu chodzi. Chory chłopiec jest "mądry mądrością dzieci, które długo nie pożyją" i coś w tym jest, bo patrzy na świat zupełnie inaczej, niż przeciętny ośmiolatek. Podobają mi się miejscowi, którzy biorą chłopca za dziwną istotę, a całą ekipę z Polski za siły szatańskie. Mówią niby językiem podobnym do serbochorwackiego, ale jednak innym - a to najlepszy dowód na to, że są diabłami. Cała opowieść wpasowuje się w kontekst historyczny, czasów kiedy wszyscy wiedzieli, że coś wisi w powietrzu, ale jeszcze nie wiedzieli dokładnie co i kiedy. Piłkarz Wilimowski był postacią, która po zmianach po II wojny światowej nie do końca umiała się określić, czy jest Polakiem, czy Niemcem i jak się okazuje był to dosyć istotny problem górnoślązaków. I choć jego wątek było nieco na marginesie całej fabuły, to jednak równie interesujący.
🔹🔹 "Im solidniejszy jest człowiek, im bardziej lubi swoją pracę i widzi w niej cel życia, tym łatwiej i szybciej emerytura go wykańcza. Tomasz wiedział o tym i dlatego postanowił sam, na podstawie własnej wiedzy i doświadczenia, siłą talentu i instynktu, stworzyć dzieło swojego życia. Ono zaś, jak każde dzieło życia, jak dobry sonet albo powieść o bitwie pod wioską Borodino, innym ludziom, zwłaszcza nieuczonym, którzy uważają, że każda nowa rzecz musi mieć jakiś oczywisty cel i sens, wyda się chybione i niewarte istnienia.
Bo niby po co budować nowy odbiornik radiowy, skoro jest ich już takie mnóstwo?
Wystarczy pójść do sklepu, wybrać i kupić jeden z dziesiątków radioodbiorników. Po co pisać jeszcze jeden sonet, skoro tyle ich już stworzono? Po co w ogóle zajmować się pisaniem, skoro wszystko zostało już napisane? Ale po co w takim razie żyć, skoro przed nami żyło już tylu ludzi?" s. 62 🔹🔹
W góry Dalmacji, w okolice małej miejscowości na terenach dawnej Jugosławii z 1938 roku dociera nietypowe towarzystwo - emerytowany profesor z Krakowa, jego chory syn, nauczyciel i niania syna. A do tego zmierzają do Niemieckiego Domu i tam stawiają antenę, aby wysłuchać meczu Polska-Brazylia, podczas którego Ernest Wilimowski strzela cztery gole. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że taka historia mogłaby mi się spodobać - a tu zaskoczenie. Książka jest pisana bardzo dobrym stylem, autor wnika w myśli i motywacje bohaterów, często także w ich głębsze przemyślenia na temat życia, które wychodzą nieco mimochodem, przy innych prostszych rzeczach. Bo tak naprawdę to nie o piłkę nożną tu chodzi. Chory chłopiec jest "mądry mądrością dzieci, które długo nie pożyją" i coś w tym jest, bo patrzy na świat zupełnie inaczej, niż przeciętny ośmiolatek. Podobają mi się miejscowi, którzy biorą chłopca za dziwną istotę, a całą ekipę z Polski za siły szatańskie. Mówią niby językiem podobnym do serbochorwackiego, ale jednak innym - a to najlepszy dowód na to, że są diabłami. Cała opowieść wpasowuje się w kontekst historyczny, czasów kiedy wszyscy wiedzieli, że coś wisi w powietrzu, ale jeszcze nie wiedzieli dokładnie co i kiedy. Piłkarz Wilimowski był postacią, która po zmianach po II wojny światowej nie do końca umiała się określić, czy jest Polakiem, czy Niemcem i jak się okazuje był to dosyć istotny problem górnoślązaków. I choć jego wątek było nieco na marginesie całej fabuły, to jednak równie interesujący.
🔹🔹 "Im solidniejszy jest człowiek, im bardziej lubi swoją pracę i widzi w niej cel życia, tym łatwiej i szybciej emerytura go wykańcza. Tomasz wiedział o tym i dlatego postanowił sam, na podstawie własnej wiedzy i doświadczenia, siłą talentu i instynktu, stworzyć dzieło swojego życia. Ono zaś, jak każde dzieło życia, jak dobry sonet albo powieść o bitwie pod wioską Borodino, innym ludziom, zwłaszcza nieuczonym, którzy uważają, że każda nowa rzecz musi mieć jakiś oczywisty cel i sens, wyda się chybione i niewarte istnienia.
Bo niby po co budować nowy odbiornik radiowy, skoro jest ich już takie mnóstwo?
Wystarczy pójść do sklepu, wybrać i kupić jeden z dziesiątków radioodbiorników. Po co pisać jeszcze jeden sonet, skoro tyle ich już stworzono? Po co w ogóle zajmować się pisaniem, skoro wszystko zostało już napisane? Ale po co w takim razie żyć, skoro przed nami żyło już tylu ludzi?" s. 62 🔹🔹
Komentarze
Prześlij komentarz