„Amatorki” Elfriede Jelinek
„kobiety wychodzą często za mąż lub giną w inny sposób.” (s. 6)
Zanim otworzyłam tę książkę, poznałam ten właśnie najbardziej znany z niej cytat i wiedziałam, że może nie być łatwo. Jest to niezbyt długie dzieło, ale jego lektura zajęła mi o kilka dni dłużej, niż się spodziewałam. Musiałam robić przerwy, gdyż tekst sprawiał mi może nie tyle fizyczny ból, ale powodował wewnętrzny niepokój, który bardzo mnie rozstraja, gdy się pojawia.
Śledzimy losy dwóch dziewczyn – Brigitte i Pauli. Obie pozornie dążą do tego samego – uważają, że ich przyszłość jest w wyjściu za mąż, że mężczyzna może je uratować od ciężkiej pracy przy taśmie. Jednak jedna z nich patrzy na małżeństwo bardzo praktycznie, druga nieco romantycznie, choć potem wizje nieco się mieszają i wywracają. Obie borykają się z przeciwnościami, aby zdobyć swych wybranków, jednak z punktu widzenia nas, czytelników, obaj nie do końca się nadają. Znamy wszystkie myśli i marzenia bohaterów, nawet lepiej, niż oni sami. Mimo że dziewczyny początkowo i w kilku jeszcze dalszych elementach dzielą podobny los, to tylko jedna z nich osiągnie całkowicie zaplanowany cel.
„jeśli ktoś dysponuje losem, to mężczyzna, jeśli kogoś dotyka los, to kobietę” (s. 7)
Zacznę może od samego stylu Jelinek – na pewno jest on nietypowy. Pisze jakby w telegraficznym skrócie, nie używa wielkich liter na początku zdania, czasami skraca słowa, ale jednocześnie nie daje możliwości „niedointerpretowania” jej słów. Wszystko jest jakby nieco reporterskie. Takie samo wrażenie miałam, gdy słuchałam Pianistki na audiobooku, jednak tam reporterskość tekstu, nieco bezosobowa interpretacja lektora i główna bohaterka, która przez swój niekonsekwentny charakter drażniła mnie niesamowicie – to wszystko nie pozwoliło mi odczuć tego tekstu bardziej.
Tutaj byłam w środku, w samym centrum i wszystkie spostrzeżenia autorki, te najboleśniejsze, a jednocześnie tak cholernie prawdziwe, trafiały prosto we mnie. Jelinek nie pozostawiła złudzeń co do niczego w człowieku i relacjach międzyludzkich – ani co do motywacji, ani szczerości, ani zawiści.
„po całej dolinie rozejdzie się radosna nienawiść” (s. 116)
„rzuca się na niego, depcze po piętach i mówi o miłości i o dziecku, paula opowiada o uczuciach, które ma dla ericha. paula nic już do ericha nie czuje. erich do pauli jeszcze mniej niż nic. ale paula niedawno skończyła szkołę i pamięta jeszcze wiele słów, które potrzebne są do mówienia o uczuciach. erich zbyt mało czasu spędził w szkole, żeby znać słowa mówiące o jakichś tam wyższych uczuciach.” (s. 125)
„paula cierpi aż do szaleństwa. wydaje się jej, że wszystkimi otworami wylewa się z niej rozsądek, każdym po trochu, aż staje się pusta. swą biedną głową wciąż wali o mur, dobrzy rodzice cieszą się, że w ten sposób zaoszczędzą sobie bicia, bo paula załatwi to sama, brawo. ze strony matki nie można oczekiwać kob. solidarności. skoro sama musi zejść na raka, to niech przynajmniej paula też trochę pocierpi, mimo że duchowe cierpienia są o wiele lżejsze niż fizyczne, które wkrótce zawitają do mamuśki.” (s. 124)
„poniżenie matki przenosi się na dziecko, najpierw się je bije i uszkadza, a potem od razu robi się następne, dziecko może stać się ofiarą ogólnego zużycia albo ruchu ulicznego w wielkim mieście, jedno powinno być zawsze w rezerwie. lepiej zrobić dziecko na zapas, założywszy zużycie.” (s. 130)
Tak jak już wspomniałam – ta książka trochę boli, przede wszystkim tą rzucaną prosto w twarz szczerością, tym że widzimy obłudę w czynach bohaterów, tym że mamy świadomość, że Jelinek ma sporo racji i że pewne sprawy naprawdę tak wyglądają, jak ona je opisuje, choć nikt nie mówi o tym głośno. To chyba jedna z bardziej poruszających książek noblistów, jaką czytałam. I choć nie mogę powiedzieć, że Elfriede Jelinek stała się moją ulubioną pisarką, właśnie przez ten wewnętrzny niepokój, który towarzyszył mi przy czytaniu, to jednak doceniam jej kunszt, zmysł obserwacji i bezpardonowy sposób opisania zagmatwanej ludzkiej psychiki.
Zanim otworzyłam tę książkę, poznałam ten właśnie najbardziej znany z niej cytat i wiedziałam, że może nie być łatwo. Jest to niezbyt długie dzieło, ale jego lektura zajęła mi o kilka dni dłużej, niż się spodziewałam. Musiałam robić przerwy, gdyż tekst sprawiał mi może nie tyle fizyczny ból, ale powodował wewnętrzny niepokój, który bardzo mnie rozstraja, gdy się pojawia.
Śledzimy losy dwóch dziewczyn – Brigitte i Pauli. Obie pozornie dążą do tego samego – uważają, że ich przyszłość jest w wyjściu za mąż, że mężczyzna może je uratować od ciężkiej pracy przy taśmie. Jednak jedna z nich patrzy na małżeństwo bardzo praktycznie, druga nieco romantycznie, choć potem wizje nieco się mieszają i wywracają. Obie borykają się z przeciwnościami, aby zdobyć swych wybranków, jednak z punktu widzenia nas, czytelników, obaj nie do końca się nadają. Znamy wszystkie myśli i marzenia bohaterów, nawet lepiej, niż oni sami. Mimo że dziewczyny początkowo i w kilku jeszcze dalszych elementach dzielą podobny los, to tylko jedna z nich osiągnie całkowicie zaplanowany cel.
„jeśli ktoś dysponuje losem, to mężczyzna, jeśli kogoś dotyka los, to kobietę” (s. 7)
Zacznę może od samego stylu Jelinek – na pewno jest on nietypowy. Pisze jakby w telegraficznym skrócie, nie używa wielkich liter na początku zdania, czasami skraca słowa, ale jednocześnie nie daje możliwości „niedointerpretowania” jej słów. Wszystko jest jakby nieco reporterskie. Takie samo wrażenie miałam, gdy słuchałam Pianistki na audiobooku, jednak tam reporterskość tekstu, nieco bezosobowa interpretacja lektora i główna bohaterka, która przez swój niekonsekwentny charakter drażniła mnie niesamowicie – to wszystko nie pozwoliło mi odczuć tego tekstu bardziej.
Tutaj byłam w środku, w samym centrum i wszystkie spostrzeżenia autorki, te najboleśniejsze, a jednocześnie tak cholernie prawdziwe, trafiały prosto we mnie. Jelinek nie pozostawiła złudzeń co do niczego w człowieku i relacjach międzyludzkich – ani co do motywacji, ani szczerości, ani zawiści.
„po całej dolinie rozejdzie się radosna nienawiść” (s. 116)
„rzuca się na niego, depcze po piętach i mówi o miłości i o dziecku, paula opowiada o uczuciach, które ma dla ericha. paula nic już do ericha nie czuje. erich do pauli jeszcze mniej niż nic. ale paula niedawno skończyła szkołę i pamięta jeszcze wiele słów, które potrzebne są do mówienia o uczuciach. erich zbyt mało czasu spędził w szkole, żeby znać słowa mówiące o jakichś tam wyższych uczuciach.” (s. 125)
„paula cierpi aż do szaleństwa. wydaje się jej, że wszystkimi otworami wylewa się z niej rozsądek, każdym po trochu, aż staje się pusta. swą biedną głową wciąż wali o mur, dobrzy rodzice cieszą się, że w ten sposób zaoszczędzą sobie bicia, bo paula załatwi to sama, brawo. ze strony matki nie można oczekiwać kob. solidarności. skoro sama musi zejść na raka, to niech przynajmniej paula też trochę pocierpi, mimo że duchowe cierpienia są o wiele lżejsze niż fizyczne, które wkrótce zawitają do mamuśki.” (s. 124)
„poniżenie matki przenosi się na dziecko, najpierw się je bije i uszkadza, a potem od razu robi się następne, dziecko może stać się ofiarą ogólnego zużycia albo ruchu ulicznego w wielkim mieście, jedno powinno być zawsze w rezerwie. lepiej zrobić dziecko na zapas, założywszy zużycie.” (s. 130)
Tak jak już wspomniałam – ta książka trochę boli, przede wszystkim tą rzucaną prosto w twarz szczerością, tym że widzimy obłudę w czynach bohaterów, tym że mamy świadomość, że Jelinek ma sporo racji i że pewne sprawy naprawdę tak wyglądają, jak ona je opisuje, choć nikt nie mówi o tym głośno. To chyba jedna z bardziej poruszających książek noblistów, jaką czytałam. I choć nie mogę powiedzieć, że Elfriede Jelinek stała się moją ulubioną pisarką, właśnie przez ten wewnętrzny niepokój, który towarzyszył mi przy czytaniu, to jednak doceniam jej kunszt, zmysł obserwacji i bezpardonowy sposób opisania zagmatwanej ludzkiej psychiki.