„Do latarni morskiej” Virginia Woolf

Poznajemy rodzinę Ramseyów i ich znajomych, zaproszonych gości, podczas pobytu na wyspie Skye, na której spędzają lato. Rodzinę tę stanowi niemłode już małżeństwo i ośmioro dzieci, z których najmłodszy, James, bardzo pragnie wybrać się do latarni morskiej. W ciągu mniej więcej jednego dnia śledzimy bohaterów, jednak nie tyle ich poczynania, a raczej ścieżki ich myśli. Głównie zanurzamy się w nurcie płynącym przez umysł Pani Ramsay oraz Lily Briscoe, która maluje obraz, a przy okazji jest bardzo bystrą obserwatorką.

Jeśli chodzi o warstwę fabularną, to można powiedzieć, że w książce mało się dzieje. Niby ktoś poszedł na plażę, ktoś szyje pończochę, wszyscy zasiedli do stołu i rozmawiają, ale są to rzeczy, można by rzec, nieco poboczne. Bohaterowie rozmyślają nad wieloma rzeczami, prowadzą monologi i nieme dialogi z innymi – cała przestrzeń i rzeczywistość, wszystkie jej elementy, na które się natykają, są jakby tłem.

Narracja zmienia się nieco w środkowej części, kiedy to wiele dowiadujemy się o domu, roślinach, elementach tego pobocznego wcześniej krajobrazu, a losy bohaterów są podawane mimochodem, w nawiasie, trochę na marginesie.

Całość jest zdecydowanie pełna zadumy postaci nad nimi samymi, ich postępowaniem i motywacjami innych, o relacjach i niekiedy dziwnym ich ukształtowaniu.

Muszę z ciężkim sercem powiedzieć, że niestety twórczość Virginii Woolf nie jest dla mnie. Czy do niej nie dorosłam? Może, ale wydaje mi się, że to nie tego kwestia. Widzimy wspólnie, obie zwracamy uwagę na pewne elementy rzeczywistości, które stają się przyczynkiem do późniejszych rozważań, ale nie do końca mówimy tym samym językiem, nie ubieramy tego w podobne słowa. Doceniam jej sposób wyrazu, jednak czasami jej poetyckość wydaje się dla mnie przesadna i całkowicie chybiona. Momentami po prostu mnie męczyła. To trzecia powieść Woolf, jaką czytałam, a czwarta książka jej autorstwa w ogóle i – poza Panią Dalloway, którą po prostu lubię, bez ogromnego uwielbienia – muszę stwierdzić, że żadne jej dzieło nie przypadło mi jakoś bardzo do gustu i nie podzielam zachwytu nad jej twórczością. Może zbyt dużo we mnie pragmatyzmu a zbyt mało poetyckiego ducha?

Tytuł ten czytałam w ramach cyklu „Piknik z klasyką” organizowanego przez Pierogi Pruskie i Czytam to i owo. Więcej o tym cyklu dowiesz się tutaj >