„Góra duszy” Gao Xingjian
W książce mamy dwie przeplatające się narracje – w pierwszej i w drugiej osobie. Bohater, który sam opowiada nam o sobie, wędruje po chińskich wyżynach i górach, małych wsiach i poszukuje pozostałości kultu ognia, obrzędów taoistycznych, dawnych pieśni – wszystkiego, co nie jest już dopuszczane przez władze komunistyczne. Przez pewien czas mieszka także w górskiej placówce pand wielkich i wędruje przez gęsty las, którym porośnięte są okoliczne zbocza. Bohater drugoosobowy podczas podróży pociągiem dowiaduje się o istnieniu Lingshan, czyli Góry duszy, i postanawia do niej dotrzeć. Po drodze poznaje kobietę, której imienia nie znamy, a narrator mówi po prostu „ona”. Ta narracja to przeplatające się kłótnie między tą dwójką i opowieści bohatera, realistyczne, ale też całkiem magiczne, dotyczące ludzi zwykłych i tych wyżej postawionych, a także istot z wiejskich wierzeń.
I po tym przydługim wstępie streszczającym pora na zacytowanie tego, co napisała u siebie Ania z Przeczytałam książkę, czyli: „Brzmi ciekawie, ale niestety takie nie jest”. Początek książki wydawał mi się nieco dziwny, ale pojawienie się chińskiej górskiej przyrody i rezerwatu pand trochę mnie uspokoiło i kazało czytać dalej z nadzieją, że będzie lepiej. Niestety dość szybko pandy się skończyły, a zostało tylko całkowicie nieskoordynowane przynudzanie bez większego ładu. Były elementy ciekawe, jak np. wplecenie w opowieść pierwszoosobowego narratora wątków autobiograficznych autora (błędne zdiagnozowanie raka, problemy z publikowaniem), czy wytłumaczenie użycia zabiegu rozbicia narratora na wiele niezależnych bytów – miało to związek z chińską mentalnością i komunistycznym ustrojem, w którym jednostka była tylko elementem większej całości i nie raz musiała się borykać z problemami własnej tożsamości. I to wszystko znów brzmi całkiem ciekawie, jak ważne tematy, o których trzeba pisać. Ale na pewno nie w ten sposób – tego jestem pewna. Gao Xingjian nudzi czytelnika okrutnie, przede wszystkim brakiem jakiegoś zamysłu fabularnego, brakiem ciągłości myśli, bo w obie historie są wplatane kolejne, które zamiast nieść nas na fali opowieści, rzucają nas na skały, podtapiają, albo wyrzucają na brzeg. Wbrew mojemu wodnemu porównaniu, ta opowieść nie płynie. Ona stoi, trochę się snuje, nieco ciurka tu i ówdzie. Gdyby jej objętość była znacznie mniejsza, dałoby się to jeszcze jakoś strawić i ogarnąć całościowy zamysł. W przypadku ponad pięciuset stron takiego męczenia, nie można czerpać z tej książki żadnej przyjemności i marzy się o tym, by czym prędzej ją skończyć. I gdy pisałam wstęp opisujący fabułę sama przez moment pomyślałam, że ta książka brzmi, jakby była naprawdę ciekawa, dlatego tym bardziej i donośniejszym głosem ją odradzam.
Gao Xingjian zdecydowanie zajmuje na ten moment pierwsze miejsce na podium najnudniejszych laureatów literackiej nagrody Nobla. Liczę jedynie na to, że nie trafię już na noblistów, którzy mogliby go w tej kategorii prześcignąć.
I po tym przydługim wstępie streszczającym pora na zacytowanie tego, co napisała u siebie Ania z Przeczytałam książkę, czyli: „Brzmi ciekawie, ale niestety takie nie jest”. Początek książki wydawał mi się nieco dziwny, ale pojawienie się chińskiej górskiej przyrody i rezerwatu pand trochę mnie uspokoiło i kazało czytać dalej z nadzieją, że będzie lepiej. Niestety dość szybko pandy się skończyły, a zostało tylko całkowicie nieskoordynowane przynudzanie bez większego ładu. Były elementy ciekawe, jak np. wplecenie w opowieść pierwszoosobowego narratora wątków autobiograficznych autora (błędne zdiagnozowanie raka, problemy z publikowaniem), czy wytłumaczenie użycia zabiegu rozbicia narratora na wiele niezależnych bytów – miało to związek z chińską mentalnością i komunistycznym ustrojem, w którym jednostka była tylko elementem większej całości i nie raz musiała się borykać z problemami własnej tożsamości. I to wszystko znów brzmi całkiem ciekawie, jak ważne tematy, o których trzeba pisać. Ale na pewno nie w ten sposób – tego jestem pewna. Gao Xingjian nudzi czytelnika okrutnie, przede wszystkim brakiem jakiegoś zamysłu fabularnego, brakiem ciągłości myśli, bo w obie historie są wplatane kolejne, które zamiast nieść nas na fali opowieści, rzucają nas na skały, podtapiają, albo wyrzucają na brzeg. Wbrew mojemu wodnemu porównaniu, ta opowieść nie płynie. Ona stoi, trochę się snuje, nieco ciurka tu i ówdzie. Gdyby jej objętość była znacznie mniejsza, dałoby się to jeszcze jakoś strawić i ogarnąć całościowy zamysł. W przypadku ponad pięciuset stron takiego męczenia, nie można czerpać z tej książki żadnej przyjemności i marzy się o tym, by czym prędzej ją skończyć. I gdy pisałam wstęp opisujący fabułę sama przez moment pomyślałam, że ta książka brzmi, jakby była naprawdę ciekawa, dlatego tym bardziej i donośniejszym głosem ją odradzam.
Gao Xingjian zdecydowanie zajmuje na ten moment pierwsze miejsce na podium najnudniejszych laureatów literackiej nagrody Nobla. Liczę jedynie na to, że nie trafię już na noblistów, którzy mogliby go w tej kategorii prześcignąć.
Komentarze
Prześlij komentarz