„Na zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque

Oglądamy I wojnę światową oczami niespełna 20-letniego Pawła Bäumera, który walczy na pograniczu Niemiec i Francji. Widzimy zarówno życie w koszarach, lazaret, jaki i pierwszą linię frontu, a to wszystko opisywane przez chłopaka, który dopiero co siedział w szkolnej ławce, podobnie jak inni jego towarzysze broni.

Nie lubię książek o wojnie. Jednak ta, choć także dostarczyła mi niemało przeżyć, bardzo wpisała się w moją wrażliwość. Sądzę, że dlatego, iż nie tylko opisuje obrazy przewijające się na wojnie, ale też wiele z nich poddaje refleksji. Paweł nie jest bezmyślnym żołnierzem, widzi wiele absurdów wojny, jednak musi się z nimi godzić, a wieloma nie może się już przejmować: „Skoro widziało się tylu martwych, nie można właściwie zrozumieć bólu z powodu śmierci jednego człowieka” (s. 128). Poprzez sytuację z butami umierającego Kemmericha pokazuje inną wojenną moralność, która stawia na pierwszy miejscu praktyczność i użyteczność. Widzi absurd wysyłania na front świeżych rekrutów, którzy giną niemal od razu przez to, że nie zostali należycie przeszkoleni, traktuje się ich jak przewijającą się masę, która ma napierać i bezsensownie umierać. W jeńcach rosyjskich nie widzi wrogów, a takich samych jak on ludzi wykorzystanych przez układy polityczne, a o umierającego obok niego w leju Francuza zaczyna się troszczyć i ma wobec niego wyrzuty sumienia. Jest jeszcze wiele innych poruszających scen w dziele Remarque’a – czołganie się do swojego okopu, słuchanie przez wiele dni nawoływań umierającego człowieka, którego nie można zlokalizować, naturalistyczne opisy rozczłonkowanych ciał wiszących na drzewie po wybuchu granatu – jednak scena, która dla mnie była jedną z najstraszniejszych, to ta z udziałem koni: „Chciałbym wiedzieć, co one zawiniły. (...) Powiadam wam, to najgorsze świństwo, że pcha się zwierzęta na wojnę” (s. 49). Nie brakowało też cichych oskarżeń pod adresem rodziców i nauczycieli, którzy posłali swoje dzieci na wojnę, szafując słowami „honor” i „tchórz”, nie do końca wiedząc, o czym mówią.

Książka na pewno mocno zapadnie mi w pamięć właśnie przez taką bezpośredniość – wrażenia i odczucia z pierwszej ręki, opowiadane przez żołnierza, który na urlopie w domu, sam nie wie, gdzie podział się tamten chłopak, którym był wcześniej. Cenię ten tytuł za to, że autor powiedział kilka razy wprost, że wojny wywołują ludzie, zwykle bardzo konkretni i wysoko postawieni, którzy nigdy w walkach nie wezmą udziału. W moim odczuciu to nie jest książka o wojnie, ale o człowieku, o tym, jak trudno czasami nim pozostać i jak takie stany wyjątkowe oddalają od tego człowieczeństwa, ale paradoksalnie czasami do niego przybliżają. Dla mnie to książka niezwykła, a dwa jej ostatnie akapity, w których wytłumaczony został tytuł, są idealnie wpisują się w refleksyjność opowieści i są jej dopełnieniem i przypieczętowaniem.

Tytuł ten czytałam w ramach akcji #wokopach (czytanie powieści związanych z I wojną światową z okazji setnej rocznicy jej zakończenia) zorganizowanej przez Pierogi Pruskie. Więcej dowiecie się na pierogowym facebooku >

Komentarze