„Bukareszt. Kurz i krew” Małgorzata Rejmer

To nie jest książka o Bukareszcie. A przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim można by wnosić po tytule. Stolica jest tylko przyczynkiem, niekiedy tłem do snucia opowieści o samych Rumunach i tego, co im się w historii ich państwa przydarzyło. I przyznam, że dla mnie to lepiej, bo zwykle reportaże o miastach (szczególnie tych, w których jeszcze nie byłam) nie są w stanie zbyt mocno przykuć moją uwagę. Tutaj zaś przy opowieściach na szeroką skalę, np. o wizjach kraju według Ceaușescu, mamy uzupełnienie o mikro skalę bukaresztańską, czyli w tym wypadku historię związaną z budową Domu Ludowego. Pod koniec książki to się nieco zmienia i rzeczywiście jest więcej Bukaresztu w Bukareszcie, jednak trzeba szczerze powiedzieć, że wciąż trudno jest uznawać ten tytuł za opowieść o tym mieście, nie można go traktować jako fabularyzowany przewodnik. Dla mnie najciekawsza była część pierwsza, ukazująca opowieści ludzi o czasach komunizmu i życia pod opiekuńczymi skrzydłami Słońca Karpat. A chyba najbardziej poruszające były dla mnie opowieści związane z wprowadzeniem dekretu zakazującym stosowania antykoncepcji i dokonywania aborcji. Niby komunizm to nic nowego dla polskiego czytelnika, ale w każdym kraju ma on trochę inny odcień. W komunistycznej kolorystyce Rumunii było znacznie bliżej do Korei Północnej.

„Bukareszt zbiera grzechy całej Rumunii, żeby reszta kraju pozostała piękna.” (s. 266)

Podsumowując, jestem zadowolona z lektury, jednak gdybym rzeczywiście się nastawiła, że to Bukareszt będzie głównym bohaterem, mogłabym się nieco rozczarować, a tak otrzymałam dokładnie to, czego potrzebowałam dla trochę większego zrozumienia Rumunów i ich historii.



Cytat dla chętnych:


🔹🔹🔹🔹
„– Spójrz na mnie – powiedział raz Cosmin. – Nie robię nic, jestem doskonale przeciętny. A jestem studentem, czytam książki. W Niemczech kogoś, kto nie pracuje, uznano by za odrzut społeczeństwa, a tutaj mogę udawać intelektualistę, bo całe społeczeństwo jest bierne jak ja. Rumuni nie ufają politykom i nie wiedzą, co zrobić ze swoją wolnością.
Wszyscy jesteśmy sierotami po dawnym systemie – ciągnął Cosmin. – Jesteśmy dziećmi, które oczekują, że dostaną od rządu jedzenie i narzędzia, tak jak dostawali w czasach komunizmu od ojca Nicolae i mamy Eleny. Ale rodzice odeszli. Musisz wyżywić się sam. A Rumuni nie chcą wolności, chcą nie martwić się o jedzenie. (...) Kto potrzebuje wolności, kiedy nie ma co jeść?
Kiwam głową. Jedyny luksus, na jaki mogą sobie pozwolić niektórzy, to luksus wymazywania z pamięci. Rumuni czyszczą swe wspomnienia z Securitate, z kneblowania, z represji, z nędzy. W pamięci zostaje tylko «bezpieczeństwo dnia jutrzejszego», które przeminęło.”

(s. 126-127)
🔹🔹🔹🔹


Interesują cię inne książki rumuńskie i o Rumunii? Zajrzyj tutaj > 

Komentarze