„The Breakthrough” Daphne du Maurier

Stephen Saunders jest naukowcem zajmującym się elektroniką. Zostaje poproszony przez swojego szefa o wyświadczenie przysługi – jego kolega ze studiów, James MacLean, ma pewne problemy natury technicznej w instytucji, w której prowadzi badania dofinansowane z Ministerstwa. Potrzebuje wsparcia na około trzy miesiące. Saunders, nie wiedząc za dużo o projekcie, jedzie, aby wspomóc zespół badawczy. Na miejscu dowiaduje się, że MacLean pracuje nad trzema maszynami, z których tylko o jednej wiedzą jego fundatorzy, zaś inna z nich ma posłużyć do schwytania energii. Jakiej? Tej, która bezpowrotnie ulatuje i rozprasza się z chwilą śmierci człowieka.

Ta cienka i niewielkich rozmiarów książeczka spowodowała u mnie ciarki na plecach. Pojawia się w niej nie tylko zupełnie fantastyczna koncepcja, lecz także rozważania, co można robić w ramach badań naukowych, jak daleko może sięgać nasza ciekawość i chęć poznania – czy jest w nich jakaś granica, czy powinna być i czy jest nią śmierć? Nie brakuje tu też fragmentów paranormalnych, które właśnie powodują ciarki na plecach i refleksję, którą zarówno ludzkość jako całość, jak i każdy człowiek z osobna sobie zadaje – i co dalej? Co potem? Czy jest coś dalej? Czy śmierć to koniec czy może początek?

Mała książka, a wiele refleksji. To moja trzecia książka autorki i muszę przyznać, że kwestie poruszane przez nią pod woalem fabularyzowanych historii bardzo do mnie trafiają. The Breakthrough bardzo polecam, szczególnie że język dzieła nie jest zbyt trudny, więc można śmiało próbować czytać po angielsku. Zresztą w pewnym momencie czytelnik na tyle może się wciągnąć w wydarzenia, że nawet nie zauważy, że nie wszystko do końca rozumie.

Komentarze