„Małe Grozy” Łukasz Staniszewski

Książka „Małe grozy” Łukasz Staniszewski
Zbyt poważne podejście do tego tytułu będzie grozić tym, że nie poczujemy, co autor prawdopodobnie chciał nam pokazać. Bo oczywiście, jest to książka o wsi Małe Grozy, jej mieszkańcach i ich perypetiach, ale według mnie to przede wszystkim coś na kształt warmińskiej kosmogonii. Wszystkie te historie mają w sobie przynajmniej odrobinę realizmu magicznego, ale większość z nich idzie w tym bajdurzeniu na tyle daleko i w tak nieprawdopodobnym kierunku, że skłaniałabym się raczej ku twierdzeniu, że to mity, legendy, księga genesis Warmii. Pojawia się chodząca po wsi Śmierć, której nikt nie zaprasza, są olbrzymy tworzące wzgórza, jest dziadek Jerycho, który nie dość, że całą młodość spędził prawdopodobnie w lesie, to jeszcze potrafi tworzyć perły w swych oczach, jest płaczący strach na wróble, jest ksiądz przemieniający się w czarnego ptaka, odlatujące przed zimnem ryby z jeziora i wiele innych. Nie brakuje też pozornie zwykłych wiejskich sytuacji, jak robienie agrestówki, zamieniające się w swego rodzaju bachanalia z opowieściami o księżycu, który swym rogiem zarył o ziemię i stworzył jeziora, a także wpłynął na cofanie się czasu.

I tak jak bierzemy na wiarę mity greckie czy rzymskie i nie wytykamy im nieścisłości czy braku realizmu, tak ja i tu nie wytykałabym autorowi, że nie wszystko do końca się składa. Oczywiście, nie jest to książka bez wad, bo te historie nie prowadzą do niczego, nie mają jakiegoś końcowego podsumowania, ale wydaje mi się, że też niekoniecznie muszą je mieć. Należy Małe Grozy traktować jako małą próbę wymyślenia mitologii wycinka Warmii, która przy Mazurach jakoś zawsze, mam takie wrażenie, jest marginalizowana. Dla mnie ta lektura była całkiem udana.


Przeczytaj także recenzję na blogu Książkojady >

Komentarze