„Ślepe mrówki” Ramiro Pinilla

„Ślepe mrówki” Ramiro Pinilla | fot. Jeden akapit
Małe hiszpańskie nadmorskie miasteczko, u wybrzeża którego rozbija się frachtowiec z węglem. Obserwuje to Ismael ze swoim ojcem i wujem. Węgiel jest dla miejscowych sposobem na przetrwanie, opałem w zimne noce. Sabas, ojciec rodziny, zrobi wszystko, aby zdobyć węgiel. Wyrusza z męską częścią swojej rodziny na całonocną wyprawę, podczas której będą ładować z mozołem węgiel na wóz. A muszą to zrobić szybko, bo nad ranem do rozbitego statku dotrą karabinierzy.

Gdy tylko zaczęłam czytać, miałam nieodparte wrażenie, że tytuł ten przypomina mi pod pewnymi względami Germinal Zoli. Początkowo nie do końca wiedziałam, z jakiego powodu (węgiel? trud codziennego życia?), teraz jednak widzę wyraźnie, że to przede wszystkim opisywanie wszystkiego dokładnie (tak że czytelnik nie ma wątpliwości, jak może wyglądać np. zmasakrowana przez skały twarz), to naturalizm, który jednocześnie nie jest pustą chęcią brutalizacji tej historii. Oprócz tego Sabas jest, podobnie jak Stefan w Germinalu, przyczynkiem do wszystkiego, osobą dążącą do wyznaczonego celu, której decyzje odczuje cała rodzina. Aż wreszcie jest to fabuła, która dąży do całkowitej katastrofy, której nie da się uniknąć – czytelnik czyta i kibicuje bohaterom, jest dumny z ich sprytu, wie, ile trudu włożyli w to przedsięwzięcie, ale jednocześnie czuje, że to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

Ta książka przeczołgała mnie emocjonalnie, właśnie ze względu na ten ostatni punkt. Jednak było to takie przeczołganie, po którym czuję, że ta historia warta była przeczytania, że tam się działy rzeczy, prawdziwa proza życia, jego trud. (A może po prostu mam słabość do powieści z węglem w roli głównej?...) Na pewno będzie to tytuł, który zostanie we mnie na długo. A najśmieszniejsze jest to, że książkę kupiłam tylko dlatego, że brakowało mi kilku złotych do darmowej przesyłki w antykwariacie. I sądzę, że było to najlepiej wydane 5 zł w moim życiu.

Komentarze