„Anastazja” Dumitru Radu Popescu

„Anastazja” Dumitru Radu Popescu | fot. Jeden akapit
Jest duszna noc w okupowanej przez Niemców rumuńskiej wiosce niedaleko granicy z Serbią. Wszystko wydaje się być przesiąknięte „zgniłą duchotą”, wszędzie czuć śmierć i rozkład. W tym czasie na rozstaju dróg zostaje rzucony – ku przestrodze – trup serbskiego partyzanta i jego ciała nie wolno pochować. Wszyscy się boją, wszyscy siedzą w swoich domach i starają się nie narażać stacjonującym we wsi Niemcom oraz nie rzucać w oczy Costachemu, który jest odpowiedzialny za utrzymanie, zgodnego z oczekiwaniami hitlerowców, porządku w wiosce. Jedynie Anastazja, młoda dziewczyna, postanawia urządzić Serbowi pochówek, mimo że nawet go nie znała.

Książka ta jest przede wszystkim dialogiem między dziewczyną a mężczyzną na usługach Niemców – on próbuje ją przekonać, aby dla swojego i całej wsi dobra nie mieszała się i pozwolił trupowi gnić, ona zaś czuje, że to jej – jako istoty ludzkiej – obowiązek. Nikt nie chce jej pomóc, tylko ona walczy o godność zabitego człowieka, składając mu ręce, wtykając świece w dłonie, a wreszcie kopiąc grób. Rozmowy te pokazują, że zachowanie człowieczeństwa nie jest tak oczywistą sprawą i dużo łatwiej jest odwrócić wzrok i nie widzieć, dużo łatwiej jak właściciel karczmy sprawdzić, skąd wieje wiatr i podejmować takie decyzje, aby zawsze być w dogodnej pozycji – wspierać partyzantów lub ich wydawać. 

Niewielkich rozmiarów książka, ale momentami poruszająca, pokazująca dziewczynę, która robi wszystko, aby człowiek – nawet jeśli pozornie jest wrogiem – pozostał człowiekiem.

 

Cytat dla chętnych:

„Potem księżyc zakopcił się jak lampa naftowa i zgasł. Rozległo się prychanie, może to koń, a może człowiek. A od Dunaju doleciał płacz umarłych. Spływali rzeką; najpierw jej dziadkowie ze strony ojca, a za nimi ci ze strony matki. Potem pradziadkowie ze strony ojca. I wciąż, wciąż płynęli jedni za drugimi, a im byli dawniejsi, tym bielsze mieli włosy, tym cięższe i większe łzy w oczach. Byli także jej sąsiedzi i dziadowie sąsiadów. Wszyscy lamentowali, że nie ma kto ich zatrzymać, nie ma kto bronić. Spływały mogiły Dunajem, w dół, wąskie skrawki ziemi z zapalonymi świecami. Jak konwój płynęły Dunajem całe cmentarze. Płynęli także i ci, co umarli niedawno. I nie mogli dobić do brzegu by się zaczepić, zatrzymać. Rwały się brzegi, rozlewał się Dunaj.” (s. 9-10)

Interesują cię inne książki rumuńskie i o Rumunii? Zajrzyj tutaj > 

Komentarze