„Była sobie rzeka” Diane Setterfiled

„Była sobie rzeka” Diane Setterfiled | fot. Jeden akapit
W gospodzie „Pod Łabędziem” w Radcot często snuło się historie. Pewnej nocy zdarzyła się jednak historia prawdziwa, choć przewyższająca niezwykłością wszystkie wcześniej wymyślane. W karczmie pojawia się mężczyzna, który ledwo uszedł z życiem podczas podróży po rzece, a na rękach trzyma dziewczynkę, która wydaje się być martwa. No właśnie – wszystkim tylko się wydawało czy rzeczywiście była martwa? Trzy zupełnie niespokrewnione ze sobą osoby upatrują z czasem w tym dziwnym, milczącym i cudem ożywionym dziecku swoją krewną. Kto z nich ma rację? A „Pod Łabędziem” huczy od domysłów, niezwykłych hipotez na to, kim może być dziecko i jak to możliwe, że tyle osób rości sobie do niego prawo.

To przede wszystkim książka o snuciu opowieści. O tym, że opowiadane historie mogą być zwykłe albo magiczne, gdy dobrze się je opowiada. I tak samo jak w gospodzie przy kuflach piwa słuchamy opowieści, tak i od tej historii nie możemy się oderwać, bo chcemy wiedzieć, co rzeczywiście jest prawdą – realną czy też całkowicie nietypową. Choć historia napisana przez autorkę ma kilka mankamentów i zdarza jej się brak spójności (szczególnie w drugiej części), to nie zmienia to faktu, że przez tę opowieść się płynie i – szczególnie w wersji audio – słucha z zaciekawieniem i przyjemnością. Dlatego za cały klimat opowieści tworzony podczas większości jej trwania, wybaczam umiarkowaną końcówkę.

 

Do sięgnięcia po ten tytuł zachęciła mnie recenzja Gosi z TuCzytam >

Komentarze