„Najada” Zyta Oryszyn

„Najada” Zyta Oryszyn | fot. Jeden akapit
Podczas lektury śledzimy nie tyle losy, ile głównie myśli trójki bohaterów – Marychny, miejscowej dziewczyny, jej matki Białawskiej i Sawki, mężczyzny bez korzeni, który pracuje przy hodowli trzody i pomaga przy żniwach. I choć czytelnik wie, że Sawka i Marychna będą się mieli ku sobie, to jednak nie to jest główną osią książki. Przede wszystkim wchodzimy do ich głów, słyszymy ich myśli, rozważania na temat własnego zachowania, widzimy wspomnienia w retrospekcjach. I muszę przyznać, że autorka robi to wspaniale. Mimo że – tak jak w życiu – myśli bohaterów plączą się i skręcają w różnych kierunkach, to każda z tych postaci jest spójna i niezwykle wiarygodna. Oprócz tego książka jest napisana naprawdę pięknym językiem – a przynajmniej tam, gdzie trzeba, bo występuje też wiejska gwara, która choć w zapisie niekiedy rani oczy, to dźwiękowo jest oddana autentycznie. Trudno powiedzieć dużo o samej fabule, ponieważ choć oczywiście ta w czasie teraźniejszym występuje, to według mnie nie jest tak istotna, jak przeszłe wydarzenia i rozważania bohaterów – ich niemożność znalezienia swojego miejsca, tęsknota za dawno utraconymi bliskimi, poczucie trudności w okazywaniu uczuć i utrzymaniu relacji i wiele innych. A do tego gdzieś tam w tle majaczy najadzi staw i historia Topolniaka oraz jego zaginionej córki. 

Myślę, że to taka książka, o której nie jest łatwo mówić, bo można ją raczej poczuć – albo się ten styl, formę opowieści i scenografię chłonie całym sercem, albo się od tego wszystkiego odbija. Choć miałam początkowo trudność, aby się wgryźć w tę historię, to jednak wiem, że to taka książka, która trafia idealnie w moją wrażliwość. I chętnie jeszcze kiedyś do niej wrócę.

Komentarze