„Lato, gdy mama miała zielone oczy” Tatiana Țîbuleac
Mam wrażenie, że autorka wykorzystuje opozycję wielkie miasto i wieś do zbudowania i pokazania trudnej relacji pomiędzy matką i synem. To małe miasteczko ich ze sobą zbliża i pozwala na wspólne przeżywanie pewnych rzeczy, a miasto dało całą masę przykrości: śmierć członka rodziny, rozwód, chorobę psychiczną. Z jednej strony patrzymy na tych bliskich-obcych ludzi, którzy niezbyt umiejętnie próbują się zbliżyć ze względu na okoliczności, z drugiej zaś na pejzaż ze słonecznikami, makami, w którym istotną część stanowią mieszkańcy: baba od królików, kobieta z piekarni, właściciel supermarketu czy ludzie z targu.
Myślę, że to przede wszystkim książka o trudnych relacjach i demonach, które wszyscy mamy, a których nie możemy się pozbyć. Tytuł uważam za w miarę udany, choć żałuję, że w książce mołdawsko-rumuńskiej autorki nie ma ani grama Mołdawii. Narrator wspomina, że jego rodzina uważana jest za „polskich emigrantów” (polskość matki jest podkreślana ogórkami kiszonymi i śpiewaniem polskich kolęd), sam o sobie mówi, że jest Anglikiem, a akcja toczy się we Francji. Oczywiście, każdy autor robi co chce ze swoją książką (i tak samo przecież nie każdy polski autor pisze o Polsce), jednak szkoda, że nie poznamy za jej sprawą lepiej ludzi i kraju – to taki mój prywatny mały żal, który nie ma wielkiego znaczenia w kontekście samej historii.
Komentarze
Prześlij komentarz