„Kosmiczne zachwyty” Neil DeGrasse Tyson

„Kosmiczne zachwyty” Neil DeGrasse Tyson | fot. Jeden akapit
Po Astrofizyce dla zabieganych postanowiłam siłą rozpędu (w ramach akcji Kosmiczny Lipiec) sięgnąć od razu po kolejną książkę autora. I tak jak poprzednio, każdy rozdział to osobny temat, który może – choć nie musi – być kontynuacją tego, o czym była już mowa. Teksty te to właściwie artykuły, które już kiedyś ukazały się drukiem, a w książce zostały jedynie przeredagowane. 

Co tym razem pozostało w mojej głowie, od której fizyka odbija się z głuchym łoskotem, a ogrom kosmosu jest z niej zwykle wypierany? Podobały mi się rozważania o kulistości Ziemi, łączące się z tym, że czasami, aby poznać coś lepiej, musimy się przybliżyć, a niekiedy lepiej jest zrobić krok do tyłu (jak w sztuce pointylizmu, gdzie z bliska widzimy kropki, a dopiero z oddalenia możemy zobaczyć obraz). A zatem kulistość Ziemi to wystarczające uproszczenie do faktu, że nasza planeta to „elipsoidalny hula hop przypominający gruszkę”. Ciekawe było to, że światło słoneczne potrzebuje 500 sekund, aby dotrzeć do Ziemi, ale jego podróż z wnętrza Słońca do jego powierzchni może zająć około miliona lat! Z wiedzy praktycznej zaś wyniosłam to, że na Wenus – za sprawą światła podczerwonego i ogromnego efektu cieplarnianego – można by upiec pizzę w 7 sekund. Tytan, jeden z księżyców Saturna, jest najbliższy temu, co było na Ziemi przed pojawieniem się na niej życia. Poza tym wspominany był teleskop Jamesa Webba, z którego zdjęcia w ostatnim tygodniu obiegły internet. Za bardzo ciekawe uważam również rozdziały o kolorach Wszechświata oraz o plazmie, to chyba moje ulubione. 

Teksty, tak jak poprzednio, podane są w dość przystępnej formie, choć oczywiście nie zawsze zrozumiałej w pełni za pierwszym razem. Można czytać – lub jak w moim przypadku słuchać – i wyłapywać co poniektóre ciekawostki albo skupić się nieco bardziej i wyszukiwać dodatkowe informacje w trakcie lektury. Wybór jak zawsze należy do czytelnika i jego potrzeb.

Komentarze