„Nocne cienie tunturi” Samuli Paulaharju

„Nocne cienie tunturi” Samuli Paulaharju | fot. Jeden akapit
Samuli Paulaharju z zamiłowania był etnografem, a badanie folkloru stanowiło istotny element jego życia – na początku XX wieku przemierzał Finlandię, by słuchać opowieści o przeszłości i dawnych zwyczajach. Wiele jego książek dotyczyło Laponii i – jak pisze w posłowiu tłumaczka Cecylia Lewandowska – „spędzając całe miesiące z rybakami i myśliwymi, przysłuchiwał się ich opowieściom, których większość wywodziła się jeszcze z czasów, gdy Lapończycy byli nomadami, utrzymując się z pasterstwa renów, myślistwa i rybołówstwa i gdy niejeden z nich wędrował samotnie bezdrożami wśród lasów i jezior, nocował w szałasach rozrzuconych na bezludnych pustkowiach bądź też, wypłynąwszy na połów, walczył z wichrami i potężnym żywiołem oceanu”.

W opowiadaniach tych można znaleźć lapońskich czarowników (z racji czasu powstania oryginału i polskiego tłumaczenia z 1972 r. nie mówi się tu o ludzie Saamów, a używany jest termin Lapończycy, który obecnie uważany jest niekiedy za obraźliwy), ich złośliwe duchy zamieszkujące chaty w lesie czy ścigające po nocach ludzi, trolle, panny wodne, diabły, umarłe księżniczki, powracających zmarłych, którzy nie mogą zaznać spokoju, podziemnych ludzi i ich owce przynoszące szczęście, a także usłyszeć pieśni pasterzy – joiki. Wiele z tych historii przywodzi na myśl dawne opowieści niesamowite, które niespecjalnie dziś straszą, ale jednocześnie są zapisem krążących z ust do ust legend. I choć literacko opowiadania te nie są wybitne, to mają niezwykły klimat i mnóstwo lokalnego folkloru, w dużej mierze zupełnie odmiennego od tego, co znamy – z zimnym morzem, niezachodzącym przez wiele miesięcy słońcem i szamańskimi rytuałami. Moim zdaniem autor zrobił kawał dobrej roboty, bo poniekąd zachował coś, co już w chwili wydania polskiego tłumaczenia właściwie odchodziło w zapomnienie. Cieszę się, że miałam okazję trafić na ten zbiór.

 

Cytat dla chętnych ze wstępnego tekstu, w którym autor przybliża, jak niezwykłą krainą jest Laponia:

„Laponia jest wielką cudowną krainą, przylegającą do wybrzeży mórz Północy. Ciągnie się od jednego morza do drugiego, nawet do trzeciego. Wieńczy cztery państwa – każde z nich chciało mieć kawałek jej dla siebie.
Laponia jest dziwną krainą. Sięga tak daleko dokąd docierają drzewa szpilkowe, i jeszcze dalej (...). A tam daleko, daleko, gdzie kończą się drzewa szpilkowe, gdzie kończą się drzewiny liściaste, i gdzie kończy się ziemia, otwiera się przed Laponią bezkres jej własnego morza – Oceanu Lodowatego, którego przeciwległy brzeg ginie w zimnej mgle, którego przestwór rozciąga się daleko – tak, dokąd to? – aż po skuty lodem biegun – a może jeszcze dalej.
Laponia jest dumną krainą przeciwieństw. W Laponii wszystko musi być wielkie i potężne.
Gdy Laponia chce mieć jezioro, rozlewa bezkresne Inari z tysiącem wysp. Niczym morze niebieszczą się jego otwarte obszary, na dalekich wyspach jeziora spoglądają z pogranicza wody i nieba korony sosen.
Gdy Laponia tworzy pustkowia, to rozpościera niezmierzone tereny bezludne – siedziby mgieł.
Kiedy wyprowadza swoje niezliczone rzeki i strumienie, żłobi długie szeregi progów, przez które przewalają się z hukiem wodospady, tak że niejednokrotnie słyszy się milami nieustanne wołanie pustkowi.
Kiedy Laponia rozpościera swoje bagna, powstają tu i tam na przestrzeni wielu mil bezdrzewne, podmokłe torfowiska, na których krzyczą cienkoszyje żurawie.
Gdy jednak Laponia wygrabia swoją ziemską powłokę, wznoszą się olbrzymie, niebotyczne tunturi, piętrzą się jedne za drugimi długie wały. Zda się, jakoby cała kraina była pofałdowana w tunturi.
Kiedy Laponia otrzymuje w darze blask słoneczny, to dostaje tak wiele, że jest go wszędzie pod dostatkiem. W pełni lata słońce wędruje nad pustkowiami i tunturi przez całe tygodnie, a nawet miesiące. Spogląda wzdłuż granicy wschodniej, wstępuje wysoko na lej i nawet wonczas, gdy znajdzie się na północy nieboskłonu, patrzy na północne stoki tunturi i nie licząc dni nie myśli wcale, że czas by odpocząć. Spogląda hen wysoko z tunturi albo z przeciwległego skraju torfowiska, albo sponad bezkresnego Oceanu Lodowatego. (...)
Kiedy jednak słońce opuszcza Laponię, to wędruje tak daleko, że przez długie tygodnie i miesiące nie widać nawet jego najsłabszego przebłysku. W ponury czas głębokiej zimy, zwany przez Lapończyków kaamosaika, co znaczy czas strachu, gdy sroży się również bezlitosny mróz, a pokrywa śnieżna staje się coraz grubsza, słońce zapomina całkiem o Laponii. Wówczas wśród ciemności ludzie jęczą jak duchy leśne i trolle tunturi. Na próżno też woła kogut o światło dzienne, jeżeli w ogóle woła.”
(s. 5-7)

Komentarze