„Panowie nas tu przesiedlili. O przymusowych przesiedleniach w Szwecji” Elin Anna Labba

„Panowie nas tu przesiedlili. O przymusowych przesiedleniach w Szwecji” Elin Anna Labba | fot. Jeden akapit

Myślę, że odbiór tej książki w dużej mierze zależy od podejścia, początkowego założenia. Nie jest to monografia historyczna, lektura zbyt krótka na pełne opisanie przymusowych przesiedleń Saamów, które miało miejsce tuż po uzyskaniu przez Norwegię niepodległości. Ten, kto się spodziewa pełnego opisu tego zakrojonego na szeroką skalę przedsięwzięcia, może być umiarkowanie usatysfakcjonowany lekturą. Dla mnie jednak było tu coś, czego zazwyczaj brakuje w książkach historycznych – czynnik ludzki, opowieści o konkretnych osobach, rodzinach. Autorka, również należąca do społeczności Saamów, albo sama rozmawiała z tymi, którzy jeszcze pamiętali, co się wtedy działo, albo korzystała z nagrań. I choć oczywiście, jest tutaj sporo dodane, ubrane w opowieść, a nie w suchą relację, to nie traktuję tego jako wadę. Często w trakcie lektury wyszukiwałam wspomniane miejscowości, żeby po pierwsze zobaczyć, jaką odległość Saamowie musieli pokonywać dwa razy do roku, kiedy przemieszczali się na zimowe lub letnie pastwiska, a po drugie, ostatecznie jak daleko rząd Szwecji ich przesiedlił od miejsc, które były „ich” od pokoleń. Ja z tej lektury wyciągnęłam przede wszystkim refleksje o tym, że ustanawianie granic zawsze wiąże się z cierpieniem ludzi, którzy byli w tym miejscu od zawsze i żyli zgodnie z naturą, a nie administracją państwową. I jest to pewna prawda uniwersalna, niezależna od długości i szerokości geograficznej. Dla mnie lektura była poruszająca i szalenie ciekawa, bo trochę zmusiła mnie do własnych poszukiwań i doczytywania, żeby lepiej zrozumieć, a jednocześnie postawiła właśnie na pierwiastek ludzki, a nie same fakty.

 

Cytat dla chętnych:

„W historiach z czasów przed przesiedleniami Saamowie jojkują, kiedy napotkają góry. Jojkują na powitanie i na pożegnanie.
Dziękują za wypas, za lato, za wiatr.
Proszą ziemię o pozwolenie.
W zanadrzu mają opowieść o najmniejszym nawet strumyku, potrafią go nazwać.
Wszyscy wiedzą, że wypas reniferów wymaga głębokiego związku z ziemią i obeznania z jej najmniejszymi szczegółami. Wszyscy wiedzą, że koczownik nie jest wcale pozbawiony korzeni - przenosi się tylko między swoimi domami”
(s. 51)
 

Komentarze