„Głód” Knut Hamsun
Śledzimy zmagania pewnego niezbyt zdolnego młodego literata, który próbuje pisać wspaniałe dzieła filozoficzne, ale niestety przeszkadza mu w tym głód. Jednak są według niego tylko nieliczne sposoby na „godne” zaspokojenie tego głodu, które zwykle nie są dane bohaterowi. Miota się, unosi honorem, dramatyzuje, wywyższa i jest absolutnie nieznośny w swoim artystycznym cierpieniu. I choć rozumiem, że przechodzimy wraz z nim przez różne stadia wycieńczenia, głodu, omamów z tym związanych, to absolutnie nie kupuję podejścia głównego bohatera, którym ma się ochotę potrząsnąć i użyć słów pewnego polityka, żeby „wziął kredyt i zmienił pracę” – bo bardzo łatwo przychodzi mu myśl o żebraniu, ale już idea zapytania choćby w piekarni, czy za pozamiatanie podłogi mógłby dostać bochenek chleba, jest mu zupełnie obca. Z żalem muszę przyznać, że jest to kolejny literacki Nobel przyznany dawno temu, który jest dla mnie całkowicie niezrozumiały, a może po prostu za bardzo mnie mierzi tak egzaltowany i pozbawiony pragmatyzmu bohater – trudno orzec. Faktem jest, że książka mnie zdecydowanie męczyła i żałuję, że nie dowiedziałam się więcej o ówczesnej Christianii (dzisiejszym Oslo), a mniej o zupełnie wyssanych z palca problemach bohatera.
Komentarze
Prześlij komentarz