„Germinal” Émile Zola

Stefan był maszynistą, jednak po konflikcie z przełożonym odchodzi i przemierza francuskie prowincje w poszukiwaniu pracy. Trafia do społeczności Montsou, której większość mieszkańców (w tym także kobiety i dzieci) pracuje w pobliskich kopalniach węgla. Żyją w biedzie, często nie mają dość pieniędzy, aby wyżywić całą rodzinę, a zaciągnięte długi są niemożliwe do spłacenia. Okazuje się, że dyrekcja Kompanii zarządzającej większością kopalń decyduje się jeszcze obniżyć w zakamuflowany sposób płace górnikom. Pracownicy, po całych pokoleniach ciężkiej pracy za marne pieniądze, w końcu mają dosyć i pod przewodnictwem Stefana buntują się.

Myślę, że jest to bardzo ciekawe socjologicznie, że książka po ponad 130 latach, wciąż może być aktualna (dla uświadomienia sobie tego warto przeczytać książkę Urobieni Marka Szymaniaka, a także od czasu do czasu dowiedzieć się, co dzieje się w świecie). Pomijając jednak samą tematykę, autor bardzo dobrze zarysował społeczność górniczą, ich życie, bolączki, codzienny trud i znój pracy w tych warunkach, a także beznadziejność ich sytuacji, brak możliwości zmiany na lepsze dla siebie i swoich dzieci. Zola jest przedstawicielem naturalizmu i w tej książce znajdziemy tego sporo. Szczególnie dokładnie możemy przyjrzeć się spoconym i spracowanym ciałom górników. I choć oczywiście to ludzie, ich byt, ich chęć rewolucji jest tu najważniejszym tematem, to jednak mnie najbardziej poruszyły fragmenty, w których pojawia się stary koń pracujący w kopalni, który tęskni za słońcem i łąką koło młyna, gdzie się pasł, a także młody, który nie może pogodzić się z utratą tego, co zostało na powierzchni. Wracając jednak do samej konstrukcji książki, to uważam, że czyta się ją świetnie, mimo tych kilku przykurzonych lat. Fabuła dąży do pewnego punktu kulminacyjnego, a potem stopniowo opada, co także czytelnikowi daje poczucie nieuchronności losu bohaterów, z którymi zdążył się już zżyć.

Polecam tę klasykę, bo choć elementy fabuły mogą się wydawać przestarzałe i nieaktualne, to wszystko inne nie zestarzało się ani trochę, włącznie z językiem, który współczesnemu czytelnikowi nie powinien nastręczać zbyt wielu problemów.



Bardzo długi cytat (i bardzo smutny) dla bardzo chętnych:

🔹🔹🔹🔹
„Był to Bataille, najstarszy koń kopalni, siwek, który od dziesięciu już lat nie widział słońca. Od tak długiego czasu zajmował ten sam kąt w stajni, spełniał tę samą pracę w ciemnych krużgankach i dobrze mu się powodziło. Był bardzo tłusty, sierść na nim połyskiwała i miał dobrotliwą minę mędrca żyjącego tutaj w cichości z dala od wszystkich cierpień i dolegliwości, prześladujących konie na powierzchni ziemi. Bataille stał się tutaj w ciemności bardzo przebiegły i inteligentny. Poznał z biegiem czasu galerię, w której pracował, tak dokładnie, że otwierał głową drzwi od wentylu, pochylał się w miejscach niskich, by nie uderzyć o sklepienie, a nawet niewątpliwie umiał liczyć także, ile razy nawracał, gdyż dokonawszy swej pracy dziennej nie chciał ciągnąć dłużej i musiano go odprowadzić do żłobu. Ale postarzał się już i teraz kocie jego, widzące w ciemności oczy zachodziły często mgłą melancholii. Może marzył mu się młyn pod Marchiennes, gdzie się urodził, brzegi Skarpy, zielone łąki i drzewa kołysane podmuchem wiatru. Coś wówczas paliło się na niebie, jakaś wielka lampa… Ale nie mógł sobie dokładnie tego przypomnieć, zwierzęcą jego pamięć przysłonił opar lat odległych. Stał ze spuszczoną głową, drżąc na starych nogach, i czynił daremne wysiłki, by sobie jasno uświadomić, jak wygląda słońce.
Tymczasem w szachcie zjazdowym ukończono rozliczne przygotowania, sygnał uderzył cztery razy, poczęsto spuszczać konia. Robiło to zawsze wrażenie i zaciekawiało wszystkich. Często zdarzało się, że zwierzę tak się przeraziło, iż dochodziło na dół nieżywe. Na górze zawiązywano konia do wielkiej sieci, kopał zrazu z rozpaczą, potem czując, że mu brak pod nogami stałego gruntu, drętwiał i jak skamieniały, bez drgnienia zapadał się pod ziemię, wpatrując się tylko w ciemności szeroko rozwartymi oczyma. Tym razem zwierzę było za wielkie, by prześlizgnąć się przez rusztowanie szachtu, musiano mu więc przekręcić na bok głowę i przywiązać w tej pozycji u spodu klatki, gdzie też uczepiono sieć. Zjazd trwał blisko trzy minuty. Przez ostrożność maszyna szła pomału i to wywołało na dole wielkie podniecenie. Cóż się stać mogło, pytano dokoła? Czyż może zaczepił się gdzie i zawisnął tak między ziemią a niebem w ciemnościach? Nareszcie ukazał się skrępowany, zdrętwiały ze strachu, z oczyma wychodzącymi z orbit. Był to kasztan trzyletni zaledwie, ochrzczony imieniem: Trompette.
— Baczność! — krzyknął ojciec Mouque, który miał polecenie objąć go w swą opiekę. — Przysuńcie go tu… Nie rozwiązujcie jeszcze.
Niebawem biedny Trompette leżał jak martwa masa na kamiennej podłodze. Nie ruszał się. Ta wielka czarna dziura w górze, ta nieskończenie długa droga przez ciemności, wreszcie wielka, jasna, hałaśliwa hala, wszystko wydało mu się strasznym snem.
Poczęto go rozwiązywać, gdy Bataille, którego właśnie odprzęgnięto, podszedł i wyciągnął szyję, by obwąchać towarzysza spuszczonego tu z powierzchni ziemi. Robotnicy rozstąpili się ze śmiechem. Cóż to pachniało tak od Trompette? Ale Bataille głuchy na drwiny parskał i obwąchiwał go dalej. Tak, bez wątpienia pachniało świeże, zdrowe powietrze, kwiaty oblane promieniami słońca, o jakże dawno nie wąchał ich Bataille! Stary siwek podniósł głowę i zarżał radośnie, ale w głosie jego czuć było zarazem utajone łkanie. Pozdrawiał towarzysza doli, cieszył się wspomnieniem czegoś dawno zapomnianego, co wdarło się tutaj w głębię ziemi wraz z przybyszem, i opłakiwał go, wiedząc, że już nie ujrzy słońca… nigdy.”

(s. 58-60, wersja elektroniczna)
🔹🔹🔹🔹

Książkę tę czytałam w ramach mojej akcji #czytajmyrazem2019, a moją współczytającą była Niekoniecznie Papierowe (którą częściej znajdziecie na instagramie).

Komentarze