Rumunia na Warszawskich Targach Książki – relacja
Gościem honorowym tegorocznych 10. Warszawskich Targów
Książki była Rumunia. Zaproszonych zostało kilku autorów znanych polskim
czytelnikom, w salach w centrum konferencyjnego odbywały się projekcje filmów,
a także odbyła się dyskusja między wydawcami o wydawaniu literatury rumuńskiej.
Spotkania odbywały się głównie w weekend. Niestety pierwsze
sobotnie spotkanie z Lucianem Dan Teorodoviciem zostało odwołane ze względu na
problemy zdrowotne autora. Szkoda, mam nadzieję, że kiedyś zawita do Polski.
A zatem pierwsze było spotkanie z Adrianem Cioroianu,
politykiem, historykiem i autorem programu telewizyjnego 5 minute de istorie (Pięciominutowa historia). W zeszłym roku
została u nas wydana Piękna opowieść o
historii Rumunów, która jest niejako zapisem tych poszczególnych odcinków z
programu telewizyjnego, a na targach odbyła się premiera drugiej części Nie możemy uciec przed swoją historią,
która skupia się bardziej na czasach komunizmu. Spotkanie prowadził Bogumił
Luft, ambasador RP w Rumunii w latach 90. i autor książki Rumun goni za happy endem, a tłumaczyła Ana Luft.
Od lewej: Bogumił Luft, Adrian Cioroianu i tłumaczka Ana Luft. fot. Jeden akapit |
Temat rozmowy kręcił się głównie wokół komunizmu, jak
inaczej zakończenie tego okresu wyglądało w Rumunii niż w Polsce. Autor
kilkukrotnie wspomniał, jak niejednoznaczne były wtedy stosunki z Rosją. – Ceaușescu podtrzymywał iluzję, że jak
będzie się sprzeciwiał ZSRR, to Rumuni będą go kochać – powiedział
Cioroianu. Mówił też o tym, że ponieważ w Rumunii nie było wojsk sowieckich, to
brakowało poczucia, że ich wycofanie się jest końcem, dlatego musiało dojść do
znacznie drastyczniejszych wydarzeń, które właściwie wciąż są nie do końca
jasne.
Jednak poza samą polityką autor opowiadał o swoim programie
telewizyjnym, który początkowo był puszczany w mało dogodnych godzinach i
między reklamami, a mimo to bardzo się spodobał. Doprowadziło to do bardzo
zabawnej sytuacji – głównymi odbiorcami programu były panie, emerytki, które
wysyłały do telewizji listy pełne zachwytów. Podobno wtedy już od wielu lat
nikt nie wysyłał do telewizji rumuńskiej tradycyjnych listów, co było pewnym
szokiem. Ostatecznie dzięki temu program otrzymał lepszy czas antenowy.
Od lewej: Beata Stasińska, Varujan Vosganian, tłumaczka Ana Luft. fot. Jeden akapit |
Gościem drugiego sobotniego spotkania był Varujan Vosganian
[czyt. Warużan], autor Księgi szeptów,
która w 2016 roku otrzymała Nagrodę Literacką Europy Środkowej „Angelus”.
Pytania zadawała Beata Stasińska, a tłumaczyła ponownie Ana Luft.
Na samym początku pojawiło się bardzo ciekawe porównanie
wieku XX do bohatera opowiadania stworzonego przez F.S. Fitzgeralda, czyli
Benjamina Buttona – XX wiek już w czternastym roku swojego istnienia stał się
stary. Pisarz wspomniał – na stwierdzenie prowadzącej, że jego opowieść nie
jest chronologiczna – że choć przeszłość jest chronologiczna, to nasza pamięć
absolutnie nie i bardzo często naród, który przeżył jakąś traumę żyje wraz ze
swoją przeszłością, urodził się w tej traumie i w niej zostaje. Powiedział też,
że w historii widzimy tylko wygranych – przywódców, władców, cesarzy – a w
powieściach, książkach literackich znacznie częściej skupiamy się na tych, którzy
przegrali. W historii śmierć jest abstrakcją – to tylko cyfra i kilka zer – ale
nie w literaturze. Vosganian powiedział też coś, co sama uważam za istotną
kwestię, a mianowicie, że słowo należy tylko w połowie do tego, kto je
wypowiada, a w połowie zaś do tego, kto tego słucha oraz że pisarz jest
świadkiem pewnych wydarzeń, ale najważniejsza jest osoba, która to czyta. Beata
Stasińska była też bardzo dociekliwa w kwestii różnych postaw bohaterów książki
wobec traumy – czy należy zapomnieć, przebaczyć czy się zemścić? Autor
pozostawił tę kwestię otwartą. Miałam kiedyś podejście do Księgi szeptów, ale jakoś nie mogłyśmy się dogadać. Myślę, że po
tym niezwykle ciekawym spotkaniu spróbuję jeszcze raz i może tym razem z
sukcesem, bo i większym zrozumieniem.
Udało mi się jeszcze zobaczyć pokaz trylogii krótkich filmów
noir-policier: Bad Penny, Kowalski, Ramona, w reżyserii Andreia Crețulescu. Wszystkie dotyczyły mniej
lub bardziej ciemnych spraw i w takim też klimacie zostały utrzymane. Gdybym
miała podsumować każdy z nich jednym stwierdzeniem to Bad Penny był nieco fantastyczny i gorzko-zabawny, Kowalski skupiał się na statycznym
obrazie i wypowiadanych kwestiach, a w Ramonie
nie pada ani jedno słowo, ale obraz robił swoje i trudno później nie zastanawiać
nad pokazaną historią.
Od lewej: Justyna Czechowska, Kamila Buchalska, Ludmiła Koza, Jakub Kornhausera i Bogdan Baran. fot. Jeden akapit |
W niedzielę odbył się panel dyskusyjny o literaturze rumuńskiej jako wydawniczej pasji. Było to spotkanie z udziałem przedstawicieli wydawnictw: Kamili Buchalskiej (Książkowe Klimaty), Ludmiły Kozy (Amaltea), Jakuba Kornhausera (współpraca z Instytutem Mikołowskim i wydawnictwem Universitas) i Bogdana Barana (Aletheia), a poprowadziła je Justyna Czechowska, tłumaczka literatury szwedzkiej i norweskiej.
Goście opowiadali o swoich początkach z literaturą rumuńską,
jak to się stało, że w ogóle się nią zainteresowali. Ludmiła Koza wspomniała,
że pierwszą sprawą zawsze jest ciekawość, która prowadzi dalej, aby poznać coś
nowego. Pojawiła się też kwestia „rumuńskości” rumuńskich autorów – wielu z
nich wyjechało i tworzyło w innych językach, inni wychowali się w Rumunii, ale
nie czują się Rumunami, jak noblista Herta Müller, która określa sama siebie
jako pisarkę niemiecką. – Trzeba szanować
autora i jego wybór co do narodowości – powiedziała Kama Buchalska. Wszyscy
się jednak zgodzili, że jeśli już koniecznie trzeba podać jedną cechę
literatury rumuńskiej, to z pewnością byłaby to wielokulturowość, to suma
doświadczeń wielu zróżnicowanych etnicznie i religijnie społeczności, które
żyły na jednym terenie. Innymi słowy, Rumunia była wielokulturowa zanim było to
modne. Padło też stwierdzenie, że w przeciągu ostatnich 10 lat pojawiło się
bardzo dużo literatury rumuńskiej po polsku, co niewątpliwie jest zasługą tego,
że jest to coraz bardziej popularny kierunek turystyczny. Literatura rumuńska
jest niby bliska, ale jednak egzotyczna i przyciąga przede wszystkim właśnie tą
egzotycznością. Czy jest szansa, że stanie się ona u nas kiedyś tak popularna,
jak obecnie jest literatura czeska? Możliwe, ale to wszystko zależy od
czytelników i w dużej mierze od bibliotekarzy, którzy poza schlebianiem gustom
czytelników powinni też je kształtować. Justyna Czechowska zadała też istotne
pytanie – gdzie są rumuńskie pisarki? Bo pojawiają się głównie nazwiska
mężczyzn. Kama Buchalska odpowiedziała, że najpierw należy uzupełnić kanon
najważniejszych pisarzy czy dzieł, których nie ma u nas na rynku, a gdy już
kanon będzie uzupełniony będzie można poszukiwać dalej, ona ufa tłumaczkom,
które proponują książki do wydania. Z offu pojawił się też głos pani dyrektor
Rumuńskiego Instytutu Kultury, Sabry Daici, że niestety tych kobiet w
literaturze wcale nie jest tak dużo, choć obecnie to się zmienia.
Cristian Teodorescu i tłumaczka Radosława
Janowska-Lascar. fot. Jeden akapit |
Ostatnie spotkanie dotyczyło najnowszej książki Cristiana
Teodorescu. Prowadził je Marcin Wilk (Wyliczanka), a tłumaczyła Radosława
Janowska-Lascar, tłumaczka rumuńskich tytułów z wydawnictwa Amaltea. Kocie opowieści to druga książka tego
autora po polsku i zdecydowanie przeznaczona dla kociarzy. Pisarz opowiadał,
jak to się stało, że de facto to jego
ślepa na jedno oko kotka stała się autorką tej książki i o tym, jak zarządza
się domem, w którym jest dużo zwierząt (w porywach nawet 17!), a także jak to
było ze zwierzętami w niełatwych dla ludzi czasach.
Przez wszystkie dni targów odbywał się też pokaz filmu
pełnometrażowego Rumunia nieokiełznana,
ale niestety nie udało mi się pójść na żadną projekcję, czego bardzo żałuję, bo
sam zwiastun już jest niezwykły.
Stoisko Rumunii i wydarzenia towarzyszące przygotowane
zostały przez Rumuński Instytut Kultury w Warszawie, Ambasadę Rumunii w
Warszawie i rumuńskie Ministerstwo Kultury i Tożsamości Narodowej.
Komentarze
Prześlij komentarz