„Zabić drozda” Harper Lee
Amerykańska klasyka, z którą wreszcie udało mi się zapoznać. Wszędzie słyszałam, że jest to książka o procesie czarnoskórego mężczyzny, którego broni biały prawnik i pomimo tego, że został przydzielony do tego z urzędu, to nie zamierza się poddać i rzeczywiście próbuje wykazać brak winy oskarżonego, przez co spotyka się z nieprzyjemnościami w swoim otoczeniu. I to moim zdaniem jest tylko połowa prawdy, o czym jest ta historia, bo tak, ten wątek jest w tej książce, w pewnym momencie napędza fabułę, ale środek ciężkości postawiony jest na dorastanie dzieci Atticusa Fincha – Skaut i Jema. Ta książka oczywiście jest o rasizmie w Stanach, ale bardziej jest o małym miasteczku, które jest pewnym wycinkiem całości ówczesnego społeczeństwa. Uważam, że właśnie to tło obyczajowe zostało świetnie zarysowane, sprawy i problemy dzieci są ciekawie przedstawione, a do tego ich relacja z ojcem jest niezwykła. I gdybym kiedyś miała wskazać jakiegoś idealnego rodzica z książki, to Atticus na pewno byłby w czołówce zarówno jako ojciec, jak i człowiek w ogólności. I choć wiem, że w tej „kontynuacji-nie-kontynuacji”, czyli Idź postaw wartownika, podobno patrzymy na tę historię zupełnie inaczej i wiele osób nie jest takimi, jakie się z początku wydawały, to jednak na ten moment Zabić drozda uważam za świetną powieść obyczajową z ciekawymi bohaterami, przede wszystkim. I teraz już rozumiem, skąd ten pozornie niepasujący do treści tytuł – że chodziło o zabicie istoty, która w żaden sposób nie przeszkadza nam w egzystencji, nie zjada plonów i ich nie niszczy. Bardzo podobał mi się też cały wątek z Boo Radleyem – niezwykłością ich posesji, domu oraz samej postaci Artura. Wydaje mi się, że to typowy wątek dla powieści osadzonych w małych miejscowościach. Serdecznie polecam audiobooka, bo w takiej formie zapoznałam się z tym tytułem.