„Nawiedzony dom na wzgórzu” Shirley Jackson
Pewien doktor, który zajmuje się badaniem zjawisk nadprzyrodzonych, chce napisać pracę naukową, dlatego wynajmuje nawiedzony dom i zaprasza do niego dwie kobiety, w których obecności zdarzyły się w przeszłości nietypowe rzeczy, oraz syna właścicielki posiadłości. Dom jest miejscem nieprzyjemnym, brzydkim, ciemnym, a jak się okazuje także zbudowanym w krzywy sposób, przez co jawi się jako labirynt i zarazem żywy organizm. Do tego kryje w sobie kilka tragicznych historii.
To moje drugie spotkanie z autorką i podobnie, jak to było przy Zawsze mieszkałyśmy w zamku, mam wrażenie, że coś jest nie do końca tak z tą historią. Dialogi są często zbiorem monologów, bohaterowie zwykle mówią od rzeczy i pomimo ponad trzydziestu lat zachowują się jak dzieci (także na samym początku, gdy dom jeszcze nie mógł mieć na nich wpływu), a do tego momentami jakby sami się z siebie nabijali i z pewną manierą wchodzą w schematyczne role. Z pewnością postacie wykreowane przez autorkę nie mają być do końca realistyczne, ale często czytelnik w trakcie czytania popada w dezorientację, bo nie rozumie, co dzieje się nie tyle w samym domu, ale między bohaterami. I choć tym razem poznajemy bardziej tło historii, to jednak powtarzam mój zarzut z wcześniejszej recenzji, że zbyt mało z tej tajemnicy się dowiadujemy, że zamiast dreszczyku niepokoju czujemy tylko większe niezrozumienie. Różnica między książkami jest też taka, że tak jak Zawsze mieszkałyśmy w zamku w ogóle nie straszy, tak Nawiedzony dom na wzgórzu, czytany przez wrażliwą osobę późnym wieczorem, może już trochę przeszkodzić w zaśnięciu.
To moje drugie spotkanie z autorką i podobnie, jak to było przy Zawsze mieszkałyśmy w zamku, mam wrażenie, że coś jest nie do końca tak z tą historią. Dialogi są często zbiorem monologów, bohaterowie zwykle mówią od rzeczy i pomimo ponad trzydziestu lat zachowują się jak dzieci (także na samym początku, gdy dom jeszcze nie mógł mieć na nich wpływu), a do tego momentami jakby sami się z siebie nabijali i z pewną manierą wchodzą w schematyczne role. Z pewnością postacie wykreowane przez autorkę nie mają być do końca realistyczne, ale często czytelnik w trakcie czytania popada w dezorientację, bo nie rozumie, co dzieje się nie tyle w samym domu, ale między bohaterami. I choć tym razem poznajemy bardziej tło historii, to jednak powtarzam mój zarzut z wcześniejszej recenzji, że zbyt mało z tej tajemnicy się dowiadujemy, że zamiast dreszczyku niepokoju czujemy tylko większe niezrozumienie. Różnica między książkami jest też taka, że tak jak Zawsze mieszkałyśmy w zamku w ogóle nie straszy, tak Nawiedzony dom na wzgórzu, czytany przez wrażliwą osobę późnym wieczorem, może już trochę przeszkodzić w zaśnięciu.
Komentarze
Prześlij komentarz