„Psy ras drobnych” Olga Hund

Ta cieniutka książka w założeniu ma być zapiskiem z pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Narratorka opisuje pojawiające się tam postacie, pewne zasady rządzące tym małym, zamkniętym światkiem, a także co przyczyniło się do tego, że niektórzy tam trafili i na ile są oni wciąż w kontakcie ze światem. Innymi słowy, nie ma tam nic, co mogłoby czytelnika zaskoczyć w literaturze o takiej tematyce. Dla mnie zresztą to nie jest pełnowartościowa książka, tylko ochłapy. Wygląda to jak notatki, które autorka robiła do pracy nad książką i których nie opracowała, nie ubrała w jakąś całość. Brakuje tu bazy, jakiegoś tła, punktu zaczepienia. Za każdym razem, na każdej stronie jesteśmy wrzucani w jakąś anegdotę, i wypadamy z niej jeszcze szybciej, niż udało nam się w nią wejść. Godzinę po przeczytaniu mogłam sobie z całości przypomnieć tylko jedną myśl wypowiadaną przez jednego z pacjentów, że ludzie tu i na zewnątrz są tacy sami, różnica polega tylko na tym, kto jak radzi sobie z rozczarowaniem. Zdarzały się momenty z błyskotliwym humorem, ale to było jak mrugnięcie oka. Cała ta książka to mrugnięcie oka. I rozumiem, że można taką formę książki – poszarpaną, niespójną – interpretować właśnie jako sposób, w jaki pracuje umysł osoby otępiałej lekami i mającej problemy ze sobą. Niemniej jednak mnie to nie przekonuje i tytuł niesie zdecydowanie zbyt mało treści, a do tego nie zakotwicza nas w tym, co autorka chciała przekazać. Trudno jest to oceniać, bo nie ma tu za dużo do oceniania i pochwały na temat tego tytułu wydają mi się mocno na wyrost – raczej chwalenie tego, co mogłoby być, a nie jest.

Komentarze