„Nikt nie idzie” Jakub Małecki

W tej historii autor splata losy trzech postaci. Klemens jest dorosłym mężczyzną, jednak umysłowo wciąż jest małym chłopcem, ma ze sobą plecak, w którym nosi balony i każdy z nich musi być umieszczony w odpowiedniej kolejności. Kiedy niespodziewania umiera jego matka, zostaje praktycznie sam i wtedy poznaje Olgę. A dziewczyna ma swoją własną historię – dzieciństwo z ojcem stroicielem fortepianów, przejście od typowego korposzczura do zwykłego człowieka. W jej życiu ważne miejsce zajmuje Igor, chłopak, którego brat zaginął w Japonii, gdy ten był dzieckiem, a który od tamtej pory próbuje okiełznać Japonię i swoje poczucie winy, że to wszystko przez niego.

Małecki w moim odczuciu zdecydowanie lubuje się we wrzucaniu swoich bohaterów w trudne koleje losu i nie inaczej jest tutaj. Niemniej jednak, choć w Dygocie i Rdzy te poplątane losy były fascynujące, tak tutaj czegoś zabrakło. Może jakiegoś większego punktu wspólnego dla wszystkich postaci? Powieść ma bardzo nierówną budowę, a mianowicie bardzo długo poznajemy historie wszystkich trzech postaci i tak naprawdę dopiero końcowe strony łączą nam ich razem. Niestety, moim zdaniem w sposób za mało wiarygodny, niezbyt silny, tak, że na koniec nie do końca wiemy, po co ta historia była i dlaczego właściwie ma być ważne takie zakończenie, jakie otrzymaliśmy. Każda z tych postaci ma dość ciekawą opowieść, ale połączenie ich nie do końca wyszło. Trzeba jednak autorowi oddać to, że książkę tę czyta się dobrze, nie ma w niej zbyt wielu zbędnych słów, a całość jest stylowo konsekwentna.

Tytuł ten uważam za poprawny, ale nie za wybitny. Wiem, że autora stać na znacznie lepsze i bardziej spójnie poprowadzone historie.

Komentarze