„Trans-Atlantyk” Witold Gombrowicz

Autor płynie statkiem z Gdyni do Argentyny w 1939 roku. W międzyczasie okazuje się, że wybuchła wojna i wszyscy wracają do kraju. Gombrowicz jednak stwierdza, że nic tam po nim i zostaje w Buenos Aires. Tu stara się o posadę w Poselstwie Polskim, a także poznaje Gonzala, który lubuje się w uwodzeniu młodych chłopców. Traf chciał, że zadurzył się w Ignacym, Polaku, którego ojciec chce wysłać do kraju, aby ten bronił ojczyzny. Gombrowicz zostaje zamieszany w wiele dziwnych wypadków, z których pojedynek na pistolety wydaje się być tym najmniej absurdalnym.

Nie sądzę, abym mogła napisać wiele więcej, niż już o Trans-Atlantyku powiedziano, tzn. że jest to groteska na polskość. Widać to przede wszystkim w zachowaniu urzędników, w ich niekiedy „postaw się a zastaw się”, a także ich pysze i dumie, nie do końca wiadomo z czego wynikających. Jest też przeciwstawienie ojczyzny i „synczyzny”, która w moim odczuciu ma być odrzuceniem pewnych przestarzałych norm, udawania, próbą bycia tym, kim się jest lub chce się być, z nastawieniem na kreowanie przyszłości, a nie powielaniem przeszłości. Ponieważ słuchałam tego tytułu na audiobooku w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka, mam jeszcze inną refleksję, której zapewne nie miałabym, gdybym czytała sama w ciszy swego serca. Język w książce jest bardzo dźwięczny, szeleszczący, rymująco-powtarzający. Pewne wyrażenia musiałby całkowicie stracić moc i wydźwięk jako zapisane słowa, zaś czytane niekiedy z pewną przesadą, dawały bardzo interesujące wrażenie.

Książka ta z pewnością jest pewnym wyzwaniem i nie mogę powiedzieć, że jestem nią oczarowana, ale jej dźwięczność jest fascynująca, dlatego polecam spróbować właśnie w formie audiobooka.

Komentarze