„Żelary” Květa Legátová
Długo zbierałam się do napisania tekstu o tej książce i wciąż mam wrażenie, że nie podołam, że nie zrobię tego na tyle dobrze, na ile bym chciała. Żelary poruszyły w mojej duszy takie struny, których dawno żaden inny tytuł nie poruszył. Nie wątpię, że trafi na listę moich najukochańszych książek.
To opowieść o małej górskiej miejscowości w Czechach i jej mieszkańcach. Choć książka składa się z pomniejszych historii, które można by uznać za opowiadania, dla mnie to jednak spójna całość – jeden kłębek opowieści splątany z krótszych sznurków. Przeplatają się tu nie tylko historie, ale i czas. Niekiedy czujemy się jak obcy, którzy słysząc jakąś historię, nie wiedzą, o co chodzi, choć wszyscy mieszkańcy wiedzą. Jednak w innej opowieści wracamy do tego i dowiadujemy się, co zaszło, jak przebiegało to zdarzenie. Zachwycają tu przede wszystkim postacie, każda jedyna w swoim rodzaju – jedne proste, nieskomplikowane, inne tajemnicze i nieoczywiste. Do moich ulubionych należy przede wszystkim Lucka Vojniczová, która choć nie ma własnej opowieści, to pojawia się zawsze i wszędzie. Jest taką szeptuchą, znachorką, niektórzy twierdzą, że wiedźmą. Kimś podobnym, jak bohaterka Bogiń z Żitkovej Kateřiny Tučkovej. I choć Lucka jest niewierząca, to utrzymuje przyjacielską relację z miejscowym proboszczem, z którym nie raz spotykają się przy łóżku umierających. A ksiądz też nie jest typowym klechą straszącym wieśniaków piekłem, ale prawdziwym kapelanem, który potrafi spojrzeć na swoim parafian, jak na ludzi. Sam nie jest bez winy. Moją najulubieńszą mieszkanką Żelar jest jednak Żenia. Dziewczyna, która ma niezwykłą zdolność robienia czegoś z niczego – szycia, tworzenia mebli, zaplatania włosów. Jej życie nie było najprostsze, ale postanowiła, że kupi kiedyś dom z łączką na skraju wsi i ciężką pracą, niełatwymi decyzjami, dopięła swego.
Żelary to także pewien klimat, niespiesznej, niedopowiedzianej opowieści, ale też patrzenie na otaczającą przyrodę z wrażliwością. I chyba to połączenie mnie właśnie urzekło tak, że pokochałam Żelary całym sercem i bardzo się cieszę, że mogłam poznać jej mieszkańców.
Jeśli lubicie takie opowieści i będziecie kiedyś mieli okazję, to przeczytajcie. Dla mnie to będzie jedna z najważniejszych książek. Bardzo moja.
Cytat dla chętnych:
Długo leżał bez ruchu, oddychał z trudem.
Skądś pojawiła się Łapajda z gajówki i zaczęła go oblizywać. Razem z nią dowlókł się do psiej budy, przeleżał w niej dzień i noc, pił z psiej miski. Suka go pilnowała i grzała swoim wielkim, ciepłym ciałem.
Po tym zdarzeniu zaszła w nim zmiana.
Dzieciakom, które się z niego wyśmiewały, spodobało się, że od nich stroni. Odnajdywały w tym dreszczyk nowej zabawy. Próbowały szyderczymi wyzwiskami wywabić go z ukrycia.
Bezskutecznie.
Prześladowcy wściekli się i krzyczeli za nim: trzęsidupa! Nie dał się sprowokować. Tylko kiedy spotkał któregoś na osobności, mścił się za wszystkie niepowetowane krzywdy. Z czasem zaczynali się go bać.
Obszar jego samotności wciąż się powiększał, chociaż wielu próbowało zawrzeć z nim rozejm.
Nie dostrzegł ich.
Było za późno.
Wyrzekł się wielu rzeczy, które innym były niezbędne, za to dostało mu się to, o czym tamci nie mieli pojęcia. Poznał nagość żelarskiej doliny, nic jej nie zdobiło ani nie szpeciło. Kamieniste zbocza, potoki, lasy, wszystko to należało do niego bez reszty, tak samo jak należało do ptaków owadów i innych zwierząt.
(...)
Z przeciwnego brzegu nadleciały ze świstem kamienie. Helenka podniosła otoczaka, w którym błysnęło srebrne oczko, i dorzuciła nim na środek rzeki.
Drugi kamień wytrącili jej z dłoni.
Lipka ma sekundę na to, by zniknąć. Uskoczył w młodnik.
Mała stawia czoło zastępowi, który wali do niej po rozhuśtanej kładce i już się z niej wylewa.
Lipka wyskoczył z zarośli. Włączył się do walki, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru, postąpił głupio, wbrew swoim zasadom. Bez trudu rozpędził grupę gówniarzy, może o pół głowy większych niż Helenka.
– Smarki! – zanosi się szlochem poobijane dziecko. – Gnoje!
Wsunęła skaleczoną piąstkę Lipce w dłoń. Gest, którym pokazała całemu światu, kto za nią stoi i z kim będą mieli od dzisiaj do czynienia.
Lipka nie odrzucił jej wilgotnej ręki i tym samym zaprzepaścił swoją ostatnią szansę. Jeszcze nie wiedział, że właśnie w tej chwili stał się częścią krajobrazu jej duszy, gdzie pod świetlistym niebem szalał dziki wiatr.
Tak zrodziła się niewiarygodna przyjaźń.
Powstała zupełnie z niczego, jak wszystkie wielkie rzeczy.
Gorące pragnienie Helenki nagle się zmaterializowało.
Znalazła sobie brata.
(s. 203, 219-220)
To opowieść o małej górskiej miejscowości w Czechach i jej mieszkańcach. Choć książka składa się z pomniejszych historii, które można by uznać za opowiadania, dla mnie to jednak spójna całość – jeden kłębek opowieści splątany z krótszych sznurków. Przeplatają się tu nie tylko historie, ale i czas. Niekiedy czujemy się jak obcy, którzy słysząc jakąś historię, nie wiedzą, o co chodzi, choć wszyscy mieszkańcy wiedzą. Jednak w innej opowieści wracamy do tego i dowiadujemy się, co zaszło, jak przebiegało to zdarzenie. Zachwycają tu przede wszystkim postacie, każda jedyna w swoim rodzaju – jedne proste, nieskomplikowane, inne tajemnicze i nieoczywiste. Do moich ulubionych należy przede wszystkim Lucka Vojniczová, która choć nie ma własnej opowieści, to pojawia się zawsze i wszędzie. Jest taką szeptuchą, znachorką, niektórzy twierdzą, że wiedźmą. Kimś podobnym, jak bohaterka Bogiń z Żitkovej Kateřiny Tučkovej. I choć Lucka jest niewierząca, to utrzymuje przyjacielską relację z miejscowym proboszczem, z którym nie raz spotykają się przy łóżku umierających. A ksiądz też nie jest typowym klechą straszącym wieśniaków piekłem, ale prawdziwym kapelanem, który potrafi spojrzeć na swoim parafian, jak na ludzi. Sam nie jest bez winy. Moją najulubieńszą mieszkanką Żelar jest jednak Żenia. Dziewczyna, która ma niezwykłą zdolność robienia czegoś z niczego – szycia, tworzenia mebli, zaplatania włosów. Jej życie nie było najprostsze, ale postanowiła, że kupi kiedyś dom z łączką na skraju wsi i ciężką pracą, niełatwymi decyzjami, dopięła swego.
Żelary to także pewien klimat, niespiesznej, niedopowiedzianej opowieści, ale też patrzenie na otaczającą przyrodę z wrażliwością. I chyba to połączenie mnie właśnie urzekło tak, że pokochałam Żelary całym sercem i bardzo się cieszę, że mogłam poznać jej mieszkańców.
Jeśli lubicie takie opowieści i będziecie kiedyś mieli okazję, to przeczytajcie. Dla mnie to będzie jedna z najważniejszych książek. Bardzo moja.
Cytat dla chętnych:
Długo leżał bez ruchu, oddychał z trudem.
Skądś pojawiła się Łapajda z gajówki i zaczęła go oblizywać. Razem z nią dowlókł się do psiej budy, przeleżał w niej dzień i noc, pił z psiej miski. Suka go pilnowała i grzała swoim wielkim, ciepłym ciałem.
Po tym zdarzeniu zaszła w nim zmiana.
Dzieciakom, które się z niego wyśmiewały, spodobało się, że od nich stroni. Odnajdywały w tym dreszczyk nowej zabawy. Próbowały szyderczymi wyzwiskami wywabić go z ukrycia.
Bezskutecznie.
Prześladowcy wściekli się i krzyczeli za nim: trzęsidupa! Nie dał się sprowokować. Tylko kiedy spotkał któregoś na osobności, mścił się za wszystkie niepowetowane krzywdy. Z czasem zaczynali się go bać.
Obszar jego samotności wciąż się powiększał, chociaż wielu próbowało zawrzeć z nim rozejm.
Nie dostrzegł ich.
Było za późno.
Wyrzekł się wielu rzeczy, które innym były niezbędne, za to dostało mu się to, o czym tamci nie mieli pojęcia. Poznał nagość żelarskiej doliny, nic jej nie zdobiło ani nie szpeciło. Kamieniste zbocza, potoki, lasy, wszystko to należało do niego bez reszty, tak samo jak należało do ptaków owadów i innych zwierząt.
(...)
Z przeciwnego brzegu nadleciały ze świstem kamienie. Helenka podniosła otoczaka, w którym błysnęło srebrne oczko, i dorzuciła nim na środek rzeki.
Drugi kamień wytrącili jej z dłoni.
Lipka ma sekundę na to, by zniknąć. Uskoczył w młodnik.
Mała stawia czoło zastępowi, który wali do niej po rozhuśtanej kładce i już się z niej wylewa.
Lipka wyskoczył z zarośli. Włączył się do walki, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru, postąpił głupio, wbrew swoim zasadom. Bez trudu rozpędził grupę gówniarzy, może o pół głowy większych niż Helenka.
– Smarki! – zanosi się szlochem poobijane dziecko. – Gnoje!
Wsunęła skaleczoną piąstkę Lipce w dłoń. Gest, którym pokazała całemu światu, kto za nią stoi i z kim będą mieli od dzisiaj do czynienia.
Lipka nie odrzucił jej wilgotnej ręki i tym samym zaprzepaścił swoją ostatnią szansę. Jeszcze nie wiedział, że właśnie w tej chwili stał się częścią krajobrazu jej duszy, gdzie pod świetlistym niebem szalał dziki wiatr.
Tak zrodziła się niewiarygodna przyjaźń.
Powstała zupełnie z niczego, jak wszystkie wielkie rzeczy.
Gorące pragnienie Helenki nagle się zmaterializowało.
Znalazła sobie brata.
(s. 203, 219-220)
Komentarze
Prześlij komentarz