„Eden” Stanisław Lem
Przede wszystkim o wiele bardziej podobały mi się fragmenty skupiające się na poznawaniu nowej planety, niż te wszystkie techniczne kwestie związane ze statkiem i jego działaniem. W moim poczuciu to, co jest najciekawsze w tym tytule, pojawia się dopiero pod koniec, tzn. poznawanie dubeltów, czyli miejscowych przedstawicieli cywilizacji. Z tych rozważań i rozmów można wyciągnąć naprawdę wiele interesujących myśli. Chociażby to, że mimo iż bohaterowie mieli do czynienia z obcą cywilizacją, interpretowali fakty przez pryzmat swojego ziemskiego doświadczenia i trudno było im wyjść z tych schematów myślowych. Tyczy się to także próby zrozumienia, jak działa to społeczeństwo, jaka jest jego dynamika i forma sprawowania rządów. Lem pokazuje także silnie zakorzenioną w ludziach chęć eksploracji nieznanych lądów (Czy również kolonizacji? Trudno powiedzieć). Wychodzi też to, co nazwałabym prześmiewczo byciem mesjaszem narodów (wersja Universe) – silna potrzeba niesienia pomocy i wprowadzania ładu przez ludzi względem innych cywilizacjach, gdy te pozornie sobie nie radzą (podobny wątek pojawił się też w czytanej przeze mnie Planecie małp). Wiadomo, że tylko człowiek ze swą wysoko rozwiniętą inteligencją i prawem moralnym w sobie może wprowadzić ład. Na szczęście, choć autor podsuwa tu takie wątki, to ostatecznie bohaterowie dochodzą między sobą do porozumienia, że nie należy się wtrącać.
Ostatecznie uważam ten tytuł za dobry, choć zdecydowanie wolałabym lepiej poznać cywilizację dubeltów, a nie zajmować się technicznymi kwestiami rakiety, łazika, itp. Żałuję, że gdy historia w końcu zaczęła mnie naprawdę interesować, zbyt szybko się skończyła.
Książkę czytałam w ramach akcji #niekoniecznielem organizowanej przez Niekoniecznie Papierowe na Instagramie z okazji roku Lema.
Komentarze
Prześlij komentarz