„Planeta małp” Pierre Boulle – książka czy film?

„Planeta małp” Pierre Boulle | fot. Jeden akapit
Chyba każdy kojarzy film Planeta małp z 2001 roku z Markiem Wahlbergiem w roli głównej, w reżyserii Tima Burtona. Trochę mniej osób kojarzy, że w 1968 roku również powstał film pod tym samym tytułem. A już zupełnie mały odsetek ma świadomość, że oba filmy powstały na podstawie książki z 1963 roku – do niedawna sama nie miałam o tym pojęcia. I choć starszego filmu nie widziałam, to po opisie wnoszę, że rzeczywiście można go niejako nazwać ekranizacją. Film Tima Burtona jest tworem absolutnie pozbawionym związku z książką – dzieło literackie było dla scenariusza raczej inspiracją i to jedynie w bardzo ogólnym zarysie. Czy to źle? Niekoniecznie, ale warto oddzielić te dwie rzeczy.

Książka zaczyna się od tego, że pewna para podróżująca przez kosmos znajduje butelkę, jak za dawnych czasów na morzu, w której jest dziennik. Są to zapiski dziennikarza, który wyruszył wraz z profesorem i jego asystentem na pewną daleką planetę, bardzo podobną do Ziemi. Tam okazuje się, że ludzie są pozbawionymi głębszego intelektu dzikimi stworzeniami, a małpy – szympansy, goryle i orangutany – osiągnęły poziom cywilizacyjny równy temu, który był kilkadziesiąt lat wcześniej na Ziemi. Dziennikarz ostatecznie trafia do świata małp, gdzie musi udowadniać, że w przeciwieństwie do ludzi na tej planecie, jest istotą rozumną, a nie tylko naśladuje zachowanie małp.

Myślę, że gdybym nie widziała filmu, to byłabym naprawdę zachwycona końcowym plot twistem – a nawet dwoma. Ale ponieważ wiedziałam mniej więcej, co może się wydarzyć, to zaskoczenia nie było. Niemniej jednak uważam, że Planeta małp jest bardzo dobrym, klasycznym science-fiction. Oczywiście, czasami nieco naiwnym, ale jednak ze świetną koncepcją i tym, co bardzo lubię – pewnego rodzaju odwróconym porządkiem świata. Nie zmienia to faktu, że z ust głównego bohatera co i raz wydobywają się słowa pełne zadufania, ludzkiej próżności. Bohater niby współpracuje z rozumnymi małpami, ale wciąż w pewien sposób nimi pogardza, czuje się od nich lepszy i ma wizję człowieka jako mesjasza gatunków – musi przyjść i zrobić porządek. Autor jednak czasami go temperuje, jak chociażby w scenie, kiedy ma się z małpią protagonistką pocałować – w filmie jest to pocałunek na dwa fronty, bo i szympansica została obcałowana, jak i ludzka kobieta, która w wersji filmowej umiała mówić, w książce zaś jest taki fragment:


„Już mamy się pocałować jak para kochanków, gdy nagle Zira wzdryga się instynktownie i odpycha mnie gwałtownie od siebie.
Podczas gdy stoję zaskoczony, nie wiedząc jak zareagować, Zira zasłania pyszczek swoimi długimi, włochatymi łapami. I nagle ta ohydna małpica oświadcza mi z rozpaczą w głosie, wybuchając płaczem:
– Mój kochany, to niemożliwe. Żałuję, ale nie mogę, nie mogę. Jesteś naprawdę zbyt okropny!”
(s. 172)

Podsumowując, jest to stare, całkiem dobre sci-fi, które nie tylko daje rozrywkę, ale też pozwala na chwilę zastanowienia, czy aby na pewno człowiek jest tak wspaniały, jak mu się wydaje, czy jego ewolucja i osiągnięty poziom cywilizacyjny nie były w dużym stopniu dziełem wielu przypadków. I choć gdzieś tam pobrzmiewa, że jednak małpy wzięły wszystko od ludzi, to zakończenie pokazuje, że nie musi to wyjść im na złe. Co do filmu z 2001 roku to jest on bardzo hollywoodzki pod wieloma względami i choć poniekąd kończy się podobnie, to o wiele mniej trzyma się kupy, niż książka.

 

Tłumaczenie: Krzysztof Pruski, Krystyna Pruska
Wydawnictwo Iskry
1980

Komentarze