„Powrót z gwiazd” Stanisław Lem
Lem porusza dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, poczucia alienacji człowieka, który choć niby wrócił do domu, to jednak nie czuje się jak u siebie. Nie ma wspólnoty doświadczeń i praktycznie nikt już nie pamięta, że kosmos był eksplorowany. Po drugie, pojęcie betryzacji, czyli czegoś w rodzaju kastracji osobowości z agresji, rywalizacji, ryzyka czy pociągu seksualnego. Ludzkość (ale też część dzikich zwierząt) zyskała spokój i bezpieczeństwo kosztem utraty pierwotnych instynktów.
Sam pomysł, poznawanie na nowo Ziemi przez bohatera oraz przemyślenia na temat natury człowieka bardzo mi się podobały. Gdyby jednak Lem nie skupił się w pewnym momencie na pokazaniu zupełnie absurdalnej „romantycznej” relacji Hala, to nawet uznałabym ten tytuł za jeden z ciekawszych. Główny bohater ironicznie nazywa sam siebie neandertalczykiem i choć jest dzieckiem czasów lotów kosmicznych, to ostatecznie zachowuje się jak ten człowiek pierwotny – metaforycznie zaciąga kobietę do swojej jaskini, niespecjalnie pytając ją o zdanie i robiąc jej wcześniej chore akcje. Czy Lem chciał tu pokazać dysonans między ludźmi po betryzacji a Halem, który ma te wszystkie instynkty tam, gdzie „prawdziwy” człowiek mieć powinien? Raczej wyszło to przy okazji, a autor po prostu użył bohaterki jako rekwizytu – płaskiego, nieciekawego, ale potrzebnego – w historii byłego pilota.
To mogła być świetna książka, bo pojawia się wiele wątków wartych przemyślenia i różne pomysłowe rozwiązania technologiczne. Niemniej przez wątek patoromatyczny książka straciła u mnie sporo punktów.
Książkę czytałam w ramach akcji #niekoniecznielem organizowanej przez Niekoniecznie Papierowe na Instagramie z okazji roku Lema.
Komentarze
Prześlij komentarz