„Wojna światów” Herbert George Wells

„Wojna światów” Herbert George Wells | fot. Jeden akapit
Klasyka gatunku sci-fi wydana po raz pierwszy w 1898 roku i znana z tego, że wiele lat później za sprawą słuchowiska wywołała falę paniki wśród słuchaczy. Rzecz się dzieje w Anglii, u schyłku epoki wiktoriańskiej, kiedy to na Ziemię przylatują Marsjanie. Początkowo ludzie się ich niespecjalnie boją, bo przybysze poruszają się niezwykle wolno i nie zabijają, jeśli nie podejdzie się zbyt blisko, jednak z czasem zaczynają oni korzystać z tzw. trójnogów – dość szybkich maszyn, odpornych na ostrzał i strzelających „snopem gorąca”. Poza prewencyjnym wybijaniem całych miasteczek przybysze korzystają też w pełni – dosłownie – z zasobów ludzkich, m.in. wchłaniając ich krew. Ogólnie jedna wielka sieczka i ludzkość w rozsypce.

Czy i na ile książka ta się zestarzała? Na pewno pod względem „dekoracji”, bo obecnie – po ponad 120 latach od jej powstania – z trudem przychodzi nam wyobrażenie sobie na jednym obrazku strzelających laserem zaawansowanych technicznie trójnogów i uciekających powozem ludzi ubranych w żaboty i tiurniury. Pod innymi zaś względami nie brak jej aktualności szczególnie w tym, co lubię w tego typu historiach, tzn. wytykanie ludziom między wierszami ich butności i arogancji. Ostatecznie okazuje się, że to nie człowiek jest w stanie pokonać przybyszów z innej planety. 

Oczywiście, jest to tytuł zdecydowanie retro pod wieloma względami, także światopoglądowymi, ale trzeba oddać autorowi, że użył na tyle umiejętnie swojej wyobraźni i zdolności opowiadania, że po 120 latach nie czyta (słucha) się tego z zażenowaniem, ale z przyjemnością.

Komentarze