„Mnich” Matthew Gregory Lewis

„Mnich” Matthew Gregory Lewisa opowiada równolegle trzy historie, które w kilku momentach książki się splatają. Najistotniejszą osią fabuły jest historia mnicha, opata, który znany jest ze swojej pobożności i niezwykłych kazań. Problem w tym, że okazuje się, że jego cnotliwość to tylko pycha, a niepopełnianie grzechów związane jest tylko z chęcią posiadania dobrej opinii wśród ludzi. Pewnego razu okazuje się, że cnotliwość mnicha zostaje wystawiona na próbę i dosyć łatwo przychodzi mu dać się skusić. A jak raz posmakował występku, to nie dało się już tego zatrzymać. Wszystko to doprowadza do okropnych wydarzeń we wszystkich tych trzech wątkach.

Powieść naprawdę mi się podobała. Jej mroczny klimat, krypty w zakonie, historie o niezwykłych istotach, które okazują się prawdą. Czasami zdarzają się naturalistyczne opisy, jak robaki wychodzące z trupa (trochę fuj...). Poziom strachu minimalny, w sam raz dla takich trzęsidupków jak ja, którzy nie czytają horrorów, bo się boją ;) Fabuła i plot twisty jak najbardziej dają radę – można się domyślić, ale i tak czasami zaskakują. Jedynym, ale dość poważnym zarzutem jest to, że niestety nie mogę zdzierżyć tej hipokryzji związanej z czystością i dziewictwem kobiet wplątanej w tekst. Tego, że jak dziewczyna została owej cnoty pozbawiona (nawet jeśli nie z własnej woli) to lepiej, żeby umarła, bo i tak jej życie jest nic nie warte. No i też to, że przecież to zawsze kobieta jest winna temu, że mężczyzna nie jest w stanie utrzymać na wodzy swoich chuci. Wiadomo. Tylko to, że miałam z tyłu głowy, że takie wtedy były czasy trochę studziło moje wzburzenie. Język powieści nie jest łatwy, w końcu to dzieło z XVIII wieku, więc trąci długim rozwlekaniem się nad sprawami prostymi i są one przedstawione kosztem akcji, ale jak sięga się po coś takiego to trzeba to mieć na uwadze. Ja słuchałam audiobooka, więc to też na pewno pomogło w odbiorze. Także jeśli pominąć te wszystkie szowinistyczne brednie to książka jest naprawdę bardzo dobra.