„Podróże Guliwera” Jonathan Swift

To jedna z tych książek, którą myślimy, że znamy (choć niekoniecznie ją czytaliśmy) przez liczne adaptacje filmowe lub teatralne dla dzieci. Wiadomo, że Guliwer był u Liliputów i Olbrzymów, czasami było zabawnie, a czasami strasznie. Ale co z tego wynika? No właśnie.

Jest to przykład opowieści, która została przemielona przez popkulturę, z której wyciągnięto pewne elementy, a resztę całkowicie pominięto. Dokładnie to samo zostało zrobione z Frankensteinem Mary Shelley, choć muszę przyznać, że Podróże Guliwera okrojono drastyczniej i mocniej przeinaczono.
Guliwer rzeczywiście przez różne wypadki losowe trafia do kraju Liliputu (zamieszkałego przez Lilipucjan) i Brobdingnagu (gdzie Guliwer sam czuje się jak karzełek), ale odwiedza też kraj, którego duża część leży na latającej wyspie, a jej mieszkańcy znają się na matematyce i muzyce, choć w nieco innym zakresie niż my, dociera także do Japonii, która o tyle może się wydawać egzotyczna w tym zestawieniu, że na początku XVIII wieku wciąż była zamknięta na świat, a stosunki handlowe utrzymywała jedynie z Holandią, aż wreszcie jego ostatnia podróż to trzy lata u Houyhnhnmów, którzy byli myślącymi końmi i to oni byli gatunkiem dominującym, a Jahu, stworzenie człekopodobne, było bydłem, zwierzętami używanymi do prac gospodarczych.

I oczywiście trudno jest zawrzeć te wszystkie podróże w okrojonym czasie adaptacji, ale brak pozostałych nacji wpływa na odbiór całości. Z historii Lilipucjan i olbrzymów wynika, że zmiana perspektywy może wpłynąć na nasze postrzeganie świata, a także że nie zawsze, nie wszędzie i nie dla każdego jesteśmy „Człowiekiem-Górą”. Podczas swych podróży Guliwer opowiada swoim licznym gospodarzom lub władcom poszczególnych krain o Anglii i Europie – o polityce, gospodarce, sądownictwie, nauce i innych dziedzinach. Czasami spotyka się z zainteresowaniem i podziwem, czasami z demaskacją obłudy własnej nacji, a czasami z całkowitym niezrozumieniem praw rządzących społeczeństwem. W ciągu tych lat i odwiedzin w innych krainach widzi jak bardzo złym, zdradzieckim i pazernym gatunkiem jest człowiek bez względu na swoją wielkość, stopień zaawansowania technologicznego czy system polityczny. A ukoronowaniem tej myśli jest pobyt u Houyhnhnmów, które nie znają kłamstwa („coś co nie jest”), podłości i zawiści. Guliwer, przyglądając się coraz baczniej ich zwierzętom, Jahu – które są ludźmi tylko znacznie bardziej przypominającymi jakąś pierwotną ich odmianę – zaczyna czuć równocześnie coraz większą odrazę do ich popędliwości, namiętności i kłótliwości. Odrazy tej nie może się pozbyć również po powrocie do swojej „cywilizacji”.

I według mnie właśnie takie przesłanie niosą Podróże Guliwera, że w człowieku nie można znaleźć niczego prawego – a szczególnie w białym Europejczyku, który jest chciwy, a odkryte ziemie zawłaszcza i rozgrabia, jakby były jego, bez poszanowania rdzennej ludności, innej kultury. Dlatego jest dla mnie cokolwiek niezrozumiałe, dlaczego książka z takim smutnym i krytycznym przesłaniem stała się podstawą do jednej z najsłynniejszych bajek dla dzieci. Rozumiem natomiast, dlaczego tak wiele z tej książki zostało wycięte, żeby nadawała się dla młodego odbiorcy. Jako dorosły czytelnik uważam, że choć książka ma czasami dłużące się momenty, głównie dotyczące objaśnień systemów politycznych, to jest naprawdę wielkim pozytywnym zaskoczeniem ze względu na swoją wartość filozoficzną.

Komentarze